Niedola Nibelungów

by Katarzyna Jerzykowska

Autor nieznany

Niedola Nibelungów

tłum. Ludomił German

 

Wstęp

Początek i powstanie epopei, której przekład podajemy, pokrywa tajemnica. W r. 1757 wydał profesor Bodmer w Zurychu z starego rękopisu drugą część niniejszego poematu pod tytułem: Zemsta Krymhildy, a Myller, profesor w Berlinie, wydrukował w r. 1782 cały poemat, korzystając z rękopisu przez Bodmera użytego (zwanego rękopisem A), a znajdującego się podówczas w bibliotece zamku Höhenems koło Bregencji (obecnie zaś w Monachium) i innego (C), również w Höhenems przechowanego, który dzisiaj należy do biblioteki książęcej w Donaueschingen. Oprócz tych dwóch rękopisów, odkryto prawie równocześnie i trzeci (B), a odnalazł go Beda, opat klasztoru w St. Gallen w r. 1773. Od tego czasu udało się wykryć jeszcze kilkanaście innych rękopisów, pochodzących z różnych okresów wieków średnich, lecz te manuskrypta okazały się w przeważnej części odpisami lub fragmentami poprzednich, albo też częściowemi przeróbkami.

Mnogość znalezionych rękopisów świadczy o wielkiej popularności poematu, a dalszem jej świadectwem jest wielka ilość opracowań późniejszych, dodatków, dalszych ciągów.

Jednak ponowne wydobycie zapomnianej epopei w drugiej połowie XVIII wieku wcale niewielkie wywarło na współczesnych wrażenie. Znakomici poeci i pisarze tego okresu zachowali się nader obojętnie wobec tego zabytku czasów mało zbadanych, mało znanych; dla ludzi wieku, który zwał się z dumą wiekiem oświecenia, dźwięk barbarzyńskiego języka, pochodzący z okresu historii, na który z lekceważeniem spoglądano, wydał się obcym, może nawet przykrym.

W bibliotece w Zurychu leży pod szkłem oryginał listu króla pruskiego Fryderyka II z dnia 22 lutego 1784 r., w którym król, odpowiadając po dwóch latach na dedykację Myllera, zarzuca mu, iż zbyt korzystnie wyraża się o nędzocie, której on nie cierpiałby w swej bibliotece, która ani jednego naboju prochu nie warta. Szorstki ten sąd króla, zamiłowanego w współczesnej francuskiej literaturze, był może wyrazem ogólnego zapatrywania chwili ówczesnej.

Lecz w krótkim czasie zmienił się sąd ogółu.

Zwrot ku romantyczności, rozlubowanie się w poezji ludowej, zaciekanie się w dziejach wieków średnich, odkrycie całych skarbów poezji z zamierzchłej epoki, bo z XII i XIII wieku pochodzącej, studia nad historią niemieckiego języka, zapewniły wkrótce poematowi o losach Nibelungów ogromną popularność, a w czasach nowszych cały szereg pierwszorzędnych uczonych oddaje się studiom nad językiem, formą, pochodzeniem tej epopei. Wzbogacono dzisiaj język wielu zapożyczonemi z niej wyrażeniami i zwrotami, przyjęto w wielu poematach formę zwrotki epopei o Nibelungach, budowę jej zbadano bliżej i dokładniej, a rezultatem tych prac krytycznych jest ogólne uznanie, iż poemat Niedola Nibelungów jest jednym z najcenniejszych zabytków poezji i że mu w literaturze powszechnej należy się jedno z miejsc najprzedniejszych.

Co się tyczy powstania poematu, toczy się od wielu już lat walka pomiędzy uczonymi. Podczas gdy jedni twierdzą, że powstał on przez zebranie pieśni ludowych, przez proste zestawienie i porządkowanie wedle naturalnego porządku wydarzeń i wtrącenie kilku zwrotek tam, gdzie pieśni te bezpośrednio się nie łączyły (tego zdania bronił K. Lachmann), dowodzą inni (W. Grimm, A. Holtzmann, Zarnke, K. Bartsch), że jedność planu i układu, ekonomia w traktowaniu materiału, harmonia w budowie poematu, a nareszcie jednolitość języka, budowy zdania, formy poetycznej itd. — może być tylko rezultatem pracy jednego człowieka, który na podstawie podań i pieśni ludowych, lecz samodzielnie je odtwarzając, napisał tę epopeję. Jest to walka taka sama, jaka toczyła się i toczy około wielkich greckich epopei, Iliady i Odysei, i około osoby Homera.

Najskrzętniejsi może z tych badaczy, Fr. Pfeiffer i K. Bartsch, doszli na podstawie wszechstronnych poszukiwań do wniosku, iż twórcą poematu o Nibelungach nie może być nikt inny, jak rycerz Kürenberger z Górnej Austrii, żyjący około połowy XII wieku — a hipoteza ta szeroko się przyjęła. Przypuszczają dalej na podstawie badań językowych i porównania współczesnych zabytków poezji, iż poemat spisany został około r. 1140, że przerobił go inny poeta około r. 1170 (rękopisy A i B), a później jeszcze wprowadził inny przerabiacz (rękopis C) pewne zmiany, w rymowaniu szczególniej, stosownie do zmian, które zaszły w języku, i do ściślejszych wymagań pod względem formy, które były wynikiem rozbudzonej poetycznej produkcji i wydoskonalenia zewnętrznej poetycznej szaty.

Wedle tej hipotezy, nie posiadamy więc poematu o Nibelungach w pierwotnej formie, lecz jedynie w opracowaniach tu wymienionych i innych późniejszych, które jednak z małemi zmianami podaje tekst rękopisów B i C. — Pierwotny tytuł: Der Nibelunge Nôt (Niedola Nibelungów) zmienił przerabiacz C na ogólniejszy: Pieśń o Nibelungach (Der Niebelunge liet), gdyż tamten wydawał się mu jedynie dla drugiej części stosownym.

Poemat cały spisany jest w formie dla epopei nie bardzo korzystnej, tj. w zwrotkach czterowierszowych o rymie męskim. Wiersz każdy rozpada się na dwie połowy, z których pierwsza ma cztery, druga zaś trzy akcentowane zgłoski; tylko druga połowa czwartego wiersza ma ich również cztery. Między akcentowanemi znajdują się także nieakcentowane zgłoski, jedna, dwie, nawet trzy lub żadna. Wiersz liczy zwykle 15–16 zgłosek. Zwrotka tego rodzaju, używana w lirycznej poezji średniowiecznej (właśnie w pozostałych kilku pieśniach Kürenbergera) z małą zmianą wprowadzona i do nowej (np. w poezjach Uhlanda), ma w zastosowaniu do poezji epickiej tę niedogodność, iż jako zamknięta w sobie całość, zmusza poetę do zamknięcia myśli w małych, równomiernych okresach. Gdy treść jest zbyt obszerną i obfitą, musi poeta przenieść ją i do następnej zwrotki, nie kończąc zdania z końcem czwartego wiersza; jeżeli zaś nie starczy myśli na wypełnienie czterech długich wierszy, rozwadnia ją, rozwija nad potrzebę lub wypełnia wiersz czwarty zdaniem wtrąconem, które zwykle jest zapowiedzią tego, co ma w przyszłości nastąpić, — subiektywnem zdaniem, przerywającym tok naturalny obiektywnego opowiadania. Tych niedostatków nie uniknęli i inni epicy, którzy dla swych poematów wybrali formę zwrotki zamiast ciągłego opowiadania, jak Tasso i Ariosto, podczas gdy epopeje greckie, starofrancuskie, nasz Pan Tadeusz i inne, nie krępując się ścisłą formą zwrotki, mogą utrzymać jednostajny ton i tok naturalny opowiadania, nie wysuwając co chwila osobistości poety. W moim przekładzie zachowałem dokładnie podział zwrotek, zamykając w zwrotce polskiej zawsze myśl zwrotki oryginalnej; znajdzie też w nim czytelnik ślad tych wstawek i zdań wsuniętych, które są charakterystyczną cechą poematu. Wiersz obrałem trzynastozgłoskowy, jako najbardziej zbliżony do wiersza oryginału, a w naszej poezji powszechnie przyjęty; rym męski, niezmiernie trudny i nienaturalny w języku polskim i w poemacie tych rozmiarów, zastąpiłem rymem żeńskim.

*

Tło historyczne poematu nie jest jednolite. Wielkie przewroty i zmiany, które stanowią przełom między dziejami starożytnemi a wiekami średnimi, zmiana rozsiedlenia ludów prawie w całej Europie, wielkie pochody i wyprawy, napady, wędrówki ludów, — oto tło i motyw akcji. Ale dla poety dwunastego wieku nie rozścielał się jeszcze tok wydarzeń na szereg kilku stuleci, nie miał on przed sobą obrazu jasnego tych pochodów, wstrząśnień, przewrotów, miał tylko fantastyczny obraz nadzwyczajnych wypadków, zgrupowany w wyobraźni ludu około kilku wybitnych nazwisk, kilku nadzwyczajnych postaci. Podanie ludowe łączyło w jednę całość dawne mityczne tradycje, sięgające czasów przedhistorycznych, z postaciami historycznemi, które w tem towarzystwie wyrastały na półbogów; wyobraźnia szukała związku między wydarzeniami, dorabiała go, biorąc wątek z klechd i podań, a z czasem urastała z tego całość, dziwna mieszanina historii, mitologii i fantazji. Anachronizm, dzisiaj jaskrawy dla nas i nienaturalny, nie raził i nie mógł razić wcale w czasach, w których nie rozgmatwano jeszcze kłębka wydarzeń; naiwna poezja ludu zestawiała z sobą wypadki i postacie o kilka wieków od siebie odległe. Attyla (Ecel) i Bleda (Bledelin) są w niniejszym poemacie współczesnymi Teodoryka, króla wschodnich Gotów, który żył później o jedno pokolenie, obok nich staje biskup Pilgrym z Passowy, żyjący w X wieku, wpleciony tu już zapewne nie przez podanie, ale przez autora, — zaś z temi historycznemi postaciami łączą się postacie mityczne, których ślad odnajdujemy w mitologii skandynawskiej, mianowicie w dawniejszym, prozaicznym zbiorze podań, Eddzie starszej, osnutej na tle dawnych pieśni. Temi postaciami są: Zygfryd, bohater frankoński, Brunehilda, królowa Islandii (w dawniejszych pieśniach Walkyra), królowie burgundzcy, Hagen, Krymhilda.

Wszystkie te postacie zżyły się w wyobraźni ludu, zmieszane z sobą w jednę całość, były przedmiotem podań i pieśni, a poeta czerpał z nich swobodnie, — wiedząc, iż zrozumie go naród, chociaż nie dopowie, nie dośpiewa mu wszystkiego. Treść nie była jego własnością, ale jedynie sposób opracowania. Stąd też znajdujemy dzisiaj w poemacie o Nibelungach kilka rzeczy, kilka wypadków, z których nie możemy zdać sobie sprawy, jeżeli nie zaglądniemy do innych źródeł, które mogą zagadkę rozwiązać.

Taką zagadką jest dla nas naprzód sama nazwa Nibelungów. Nibelungami zowią się książęta i rycerze, zamieszkujący kraj obszerny i strzegący skarbu w jaskini. Nibelungiem staje się frankoński Zygfryd, gdy zabił książąt Szilbunga i Nibelunga i posiadł ich skarb. Nibelungami nareszcie nazywa poeta Burgundów, gdy zabili Zygfryda i skarb sobie przywłaszczyli, a potem zatopili w Renie. — Drugą zagadką jest dawniejszy stosunek Brunehildy do Zygfryda, widoczny z zwrotek części VI — jej niechęć ku niemu, a nareszcie straszna nienawiść, która się staje przyczyną śmierci bohatera. Trzecim tajemniczym punktem jest narzekanie Krymhildy i jej dopytywanie się o skarb, który ją więcej zajmuje niż zemsta za męża.

Te zagadki rozwiąże nam przytoczenie następującego streszczenia podań o Zygfrydzie, zawartych w Eddzie (Volsunga Saga).

Sigurd (w poemacie Zygfryd), syn Zygmunta, wychowuje się u mądrego i zręcznego kowala, Reigina i wyrasta na dzielnego, bohaterskiego młodzieńca. Reigin, któremu niegdyś brat Fafnir wydarł był dziedzictwo ojcowskie, namawia Sigurda do zabicia Fafnira. Z mieczem, zwanym Gram, w dłoni i na koniu Grane, przez Odina darowanym, wyrusza młodzian przeciw Fafnirowi, który w postaci smoka strzeże niezmiernego skarbu, zwanego skarbem Nibelungów. Trzej bogowie Odin, Loki i Hönir wydobyli niegdyś skarb z głębi (Niflheim — głębina, kraj mgły, kraj umarłych; mieszkańcy tegoż — niflungar, Nibelungi), lecz musieli go oddać Hreidmarowi, ojcu Reigina i Fafnira, za zabicie trzeciego syna Ottera (wydry), rzucając nań przekleństwo, iż to złoto każdemu, kto je posiędzie, śmierć przyniesie. Pierwszego posiadacza tego skarbu na ziemi, ojca swego, zabili Reigin i Fafnir z chciwości. Sigurd zabija drugiego posiadacza, Fafnira, pije krew serdeczną smoka i rozumie nagle mowę ptaków, które mu radzą, ażeby zabił Reigina, gdyż ten czyha na jego życie. Ścina więc głowę Reiginowi, skarb ładuje do dwóch skrzyń i przywiązuje do konia. Powracając napotyka w drodze zamek, otoczony płomieniem; przejeżdża przez płomień i znajduje w zamku uśpionego wojownika, zdejmuje mu hełm i poznaje, że to kobieta w zbroi. Zbudzona opowiada mu, że jest dziewicą walk, Walkyrą Brynhildą (Brunehilda w poemacie), którą Odin zakłuł cierniem i w sen pogrążył za to, iż w walce, wbrew jego woli, śmierć na pewnego rycerza zesłała. Odtąd nie ma już walczyć, lecz ma poślubić rycerza, który nie zna trwogi. Wkrótce łączy się Sigurd z Brynhildą przysięgą wiecznej miłości i wierności. — Po niejakim czasie udał się Sigurd z skarbem do pewnego króla nad Renem i zawarł przyjaźń z jego trzema synami (w podaniu Gunnar, Högni i Guthorm, w poemacie Gunter, Gernot, Gizelher i ich rycerz Hagen). Siostrę ich Gudrunę (w poemacie Krymhilda) trapią sny złowrogie, matka jej radzi, by Zygfrydowi podała napój zapomnienia, — Zygfryd wychyla róg tego płynu, zapomina przysiąg, które go łączą z Brynhildą i żeni się z Gudruną, Gunnar zaś, najstarszy z jej braci, chce pojąć Brynhildę za małżonkę; Sigurd, przybrawszy postać Gunnara przeskakuje przez płomień około zamku i w jego imieniu bierze Brynhildę za żonę. Podczas wesela Gunnara z Brynhildą, budzi się w Zygfrydzie wspomnienie dawnych przysiąg, jednak milczy.

Pewnego dnia idzie Gudruna z Brynhildą do Renn, by obmyć sobie włosy. Tam rozpoczyna się spór o wartość i godność małżonków, a w sprzeczce powiada Gudruna, że Sigurd za Gunnara przez ogień przejechał i pojął Brynhildę za żonę. Brynhilda myśli o zemście, żąda od męża i krewnych, by zabili Sigurda. Zrazu opierają się, lecz przystają wreszcie na jej usilne żądanie; Guthorm ma zamach wykonać. Dwa razy odstraszyły go błyszczące oczy Sigurda; za trzecim razem, gdy go znalazł we śnie, zabija go u boku Gudruny. Z narzekań wdowy śmieje się Brynhilda. — Gudruna siedzi w smutku nad zwłokami Sigurda, lecz Brynhilda, ukarawszy wiarołomnego kochanka, nie pragnie niczego więcej w życiu i zabija się.

Wkrótce potem wychodzi Gudruna powtórnie za mąż. Małżonkiem jej jest Atli (w podaniu brat Brynhildy, w poemacie Attyla, Ecel, król Hunów). Pragnie on posiąść skarb Zygfryda, który został w poddaniu braci jego żony; zaprasza ich przeto zdradziecko na swój dwór. Gudruna nadaremnie ostrzega ich pismem runicznem, które dała posłom. Bracia przyjeżdżają; gdy Atli żąda skarbu, chwytają za broń, lecz w walce giną wszyscy. Mszcząc się za śmierć braci, zabija Gudruna swoje i Atlego dzieci i małżonka swego, podpala zamek, a sama rzuca się w morze.

Oto zarys zdarzeń, jak je podanie opowiada. Wyjaśnia się stąd najprzód znaczenie skarbu. Złoto budzi niepomierną żądzę ludzi i przynosi zgubę temu, kto je posiada; złoto jest przekleństwem, przez nie ginie Hreidmar, Fafnir, Reigin, Sigurd, bracia Gudruny i Atli; kto skarb posiędzie, staje się Nibelungiem, mieszkańcem Niflheimu, poświęconym śmierci. Dlatego nazwisko to przechodzi na każdego posiadacza skarbu. Twórca poematu Niedola Nibelungów przenosi też tę nazwę z jednych osób na drugie, ale nie tłumaczy powodu, bo tłumaczyć go nie potrzebował, skoro każdy z jego słuchaczy świadom był właściwego związku.

Również dawniejszy stosunek Brunehildy do Zygfryda, niejasny w poemacie, dopiero z tego podania wysnuwa się jasno i tłumaczy bieg wypadków. Nie jest on epizodem tylko, ale integralną częścią i motywem akcji, chociaż poeta usunął wiarołomstwo z ram swego opowiadania, nie chcąc obniżać moralnej wartości bohatera i zaćmiewać jasnej jego postaci.

Demoniczne rysy Sigurda zatarły się w poemacie z małym wyjątkiem. Mit o Sigurdzie i Brynhildzie jest tylko fantastycznem rozszerzeniem i uplastycznieniem kilku ważnych myśli i pojęć z starogermańskiego kultu natury; Sigurd jest niejako uczłowieczeniem mitologicznych postaci Baldera, Freyra, a nawet po części Odina; lecz w poemacie ślad boskiego jego początku pozostał tylko w nadzwyczajnej sile, w przymiocie, iż ciała jego miecz przeciąć nie zdoła, i w posiadaniu cudownego płaszcza. Zresztą jest to piękna postać rycerska, a pobudki jego działania leżą nie w demonizmie, lecz w człowieczej naturze. W ogóle poemat odrzuca z podania prawie wszystko, co wybiega nad miarę natury ludzkiej pojętej szeroko; fantastyczny żywioł, trudny do zrozumienia dla ludzi innych pojęć zastępuje pierwiastkiem etycznym, a zachowując bezwiednie prawie główną myśl podania o przekleństwie ciążącem na złocie, wysuwa naprzód myśl inną, na gruncie feudalnego rycerstwa wyrosłą, tj. pojęcie wierności i kolizje wynikające z tego obowiązku. Wierność względem pana lennego, względem przyjaciół, gości, małżonka, wierność posunięta do ostateczności, oto myśl przewodnia poematu. Okazuje się to w postaciach, które poeta sam wprowadził, szczególnie w pięknej postaci margrabiego Rydigera z Bechlarn (XXXVII), która jest własną kreacją autora, w Krymhildzie, Hagenie, Volkerze i innych.

Prócz tych zmian zasadniczych wprowadził poeta także wiele innych, zastosowanych do ducha epoki, w której pisał. Poeci i artyści średniowieczni nie starali się wcale o zachowanie kolorytu właściwego czasowi i miejscu, które przedstawiali; anachronizm chronologiczny nie raził ich, równie jak anachronizm w stopniu cywilizacji. Jak przedtem (w IX wieku) twórca poematu Heliand (Zbawiciel) nadaje Chrystusowi znamiona dobrego, lecz potężnego niemieckiego króla, a Izraelitom w Palestynie bez wahania każe zachowywać niemiecki obyczaj i sposób życia, jak później Łukasz Cranach postacie ewangeliczne przedstawia na swych obrazach w szatach swego czasu i kraju, — tak i twórca Pieśni o Nibelungach nie widzi w tem żadnej sprzeczności, iż Zygfryd, Brunehilda, królowie burgundzcy, Rydygier, Dytrych są chrześcijanami, pełniącymi pilnie przepisy kościelne. Tylko Ecel (Attyla) jest poganinem, ale szanującym chrześcijaństwo, pełnym tolerancji i wyrozumiałości religijnej; pozwala on nawet ochrzcić swego syna, urodzonego z matki chrześcijanki. Wprawdzie spod pokostu cywilizacji chrześcijańskiej wygląda czasami i wybucha pierwotna dzika natura, wprawdzie zabytki zabobonów i dawnych wierzeń i przesądów widać obok naiwnej, dziecięcej wiary, ale o ile to z jednej strony jest naturalne i usprawiedliwione w społeczeństwie niedawno nawróconem, o tyle z drugiej strony uznać w tem należy nie zamiar poety, lecz mimowolnie przejęte rysy dawniejszych podań. Okres wojen krzyżowych, a do drugiej części poematu walki toczone w kraju dawniej przez Hunów, a w czasie powstania poematu przez Węgrów zamieszkanym, wywarły też wpływ znaczny na koloryt epopei.

Z tem wszystkiem, mimo różnorodności żywiołów, sprzężonych tu i związanych fantastycznie, mimo rozmaitości treści, wziętej z podań, opowiadań, własnego doświadczenia poety i z jego wyobrażeń, poemat ten sprawia wrażenie jednolitej całości, a zasługa w tem twórcy, który objął myślą i w logiczny ciąg zdarzeń przelał mozaikę ludowych pieśni. Budowa tej epopei dowodzi, iż czasy owe miały trafne poczucie artystycznej całości i perspektywy, nieświadome zapewnie, a tkwiące w pojęciu poetycznego tworzenia. Stosunek epizodów do głównego wątku opowiadania, harmonijny rozkład treści, grupowanie osób i wypadków, okazują genialną poetyczną naturę, a poemat ten stawiają w przednim szeregu arcydzieł literatury powszechnej. Dzisiaj jest to już rzeczą powszechnie uznaną, a dowodzą tego między innemi liczne przekłady na język nowoniemiecki, jako też przekłady na język francuski, włoski, angielski i węgierski.

W r. 1831 pojawił się pierwszy przekład polski A. Szabrańskiego (w Bibliotece Najcelniejszych Utworów Literatury Europejskiej), lecz jest on raczej parafrazą oryginału.

Przekład niniejszy jest pierwszym wiernym przekładem polskim, a starałem się w nim nie tyle o wierność słów, ile o wierność myśli i kolorytu; pragnąłem literaturze naszej przyswoić jedno z arcydzieł obcych w formie takiej, która nie zrażałaby czytelnika dziwacznością i nie była dlań zupełnie obcą.

Pierwsze wydanie tego przekładu wyszło przed dziesięciu laty w Warszawie; niniejsze (drugie) wydanie jest niewiele zmienione.

Lwów w grudniu 1893 r.

Dr Ludomił German.

I. Niedola Nibelungów

Prawią nam stare pieśni o przeszłości cudach:
O bohaterach słynnych, o znojach, o trudach,
O godach i rozkoszy, o łzach i boleści,
O bojach i zapasach — słuchajcie powieści!

Niegdyś w Burgundii śliczne dorastało dziecię
Krwi królewskiej, — Krymhilda. Żadna jej na świecie
Nie dorówna urodą, co z latami rosła —
A potem mężom tylu zagładę przyniosła.

Niejeden chrobry rycerz na ślubne kobierce
Pragnął ją poprowadzić, pozyskać jej serce,
Bo urocza jej krasa każde oko pieści
A cnoty zdobić mogą cały ród niewieści.

Trzech ją braci chowało: króle możni, sławni,
Gunter i Gernot, obaj wojownicy sprawni,
I Giselher, młodzieniec pełen męskiej cnoty;
Miała w nich i opiekę, i siostry pieszczoty.

Ród to zacny, wysoki, a serca wspaniałe, —
Sił wszelakich dostatek, męstwo też zuchwałe, —
Królowali w burgundzkiej ziemi, a stoczyli
Cudowne potem boje w krainie Attyli.

W Wormacji stał nad Renem zamek ich potężny —
Z lennych włości rycerzy garnął się huf mężny,
Do grobu wiernie służąc, męże dumni, butni.
— Zginęli potem marnie dla dwóch kobiet kłótni. —

Z możnej się i bogatej porodzili matki
Uoty; ojciec Dankrat nie żył, — więc dostatki
Wzięli po nim, — a pan to możny był i śmiały
I za młodu rozgłośnej dobił się już chwały.

Trzej króle, jako rzekłem, i męstwem i siłą
Słynęli, a w bojowej drużynie służyło
Rycerzy mężnych grono, poczt chrobry i dzielny,
Co bez trwogi, bez drżenia szedł na bój śmiertelny.

Więc był tam Hagen z Tronje, był i Dankwart żwawy,
Brat jego, był i Ortwin — w Metzu miał dzierżawy —
Byli Gere, Ekewart, obaj margrabiowie,
Volker z Alzejie, dzielny rycerz, co się zowie.

Rumolt, kuchmistrz koronny, mąż chrobry, odważny,
Sindolt i Hunolt zasię mieli urząd ważny:
Urządzali biesiady, przyjęcia na dworze;
A tylu innych jeszcze któż wyliczyć może?

Marszałkiem był ów Dankwart, a u króla stołu
Stawał Ortwin podstoli, służył z nim pospołu
Sindolt, podczaszy króla, Hunolt dbał o szatnią;
Więc dwór królewski jaśniał poczestnie, dostatnio!

Lecz kto by opowiadać chciał o ich przymiotach,
O mocy i potędze, o rycerskich cnotach,
Jakiemi aż do skonu jaśnieli królowie,
Nie skończy nigdy, ani godnie nie opowie!

Śniło się raz Krymhildzie, iż jej ulubiony
Sokół, ptak śliczny, dziki, morderczemi szpony
Dwóch orłów padł zabity, rozdarty boleśnie:
Pierwsza to boleść w życiu spotkała ją we śnie.

W trwodze do matki bieży, pyta, co to znaczy?
A matka sen złowieszczy ze smutkiem tłumaczy:
«Twój sokół to małżonek przyszły, córko luba,
Lecz go — niech Bóg odwróci! — wczesna czeka zguba!»

«Nie mów, matko, o mężu! Błaga cię twe dziecię —
Nie, mów! ja nie chcę poznać miłości na świecie!
Chcę pozostać tak piękną, aż mnie w grób położą —
Rycerze swą miłością przerażają, — trwożą.»

«Nie zarzekaj się, dziecię, męża i zamęścia!
Jeżeli chcesz na ziemi zakosztować szczęścia,
Da ci je męża miłość! Nie stracisz urody,
Gdy cię swą żoną nazwie mąż piękny i młody!»

«O, nie mów tego! — rzekła — nie mów, matko luba!
Iluż to niewiast przykład poucza i zguba,
Jak miłość troską ciężką trzeba w końcu płacić;
Wolę obu nie poznać, i szczęścia nie stracić!»

Miłość obcą jej była, — nie w myśli małżonek —
Spokojnie żyła, płynął jej za dzionkiem dzionek,
A serce dla nikogo raźniej nie uderza.
Przecież została potem małżonką rycerza.

Jak sen proroczo wieścił, sokół to był żwawy!
Straciła go, lecz pomsty podjęła się krwawej
Na zabójcach, na własnej mściła go rodzinie:
Za jego krew — strumieniem krew rycerska płynie.

II. O Zygfrydzie

Kędy Ren się do morza toczy przez Żuławy,
Stał niegdyś zamek Santen, gród rozgłośnej sławy,
Tam rósł Zygmunta króla dziedzic urodziwy,
Syn Zygelindy, pani możnej a cnotliwej.

Zygfryda nosił miano królewicz on śmiały.
Dalekie, obce ziemie imię to poznały,
Bo duch rycerski wszędzie szukał zapaśników.
W Burgundii jeno godnych znalazł przeciwników.

Kiedy w kwiecie młodości był królewicz, ano
Cuda o nim i dziwy w świecie powiadano:
Sławiono piękność, siłę, rycerskie zalety;
Przepadały też za nim z miłości kobiety.

Ojciec go chował, jako królowi przystało —
A w młodzieńcu cnót było wszelakich niemało:
Okrył sławą szeroko ojcowskie dzierżawy,
Że wszędzie tak się stawił, jako rycerz prawy.

Dorósł już lat, iż mógł się pokazać na dworze.
Ludzie go pokochali, a serduszko może
Niejedno pragnie, aby pozostał tu stale.
Że ma miłość i względy, widział doskonale.

Nie spuszczano go z oka, a stroje i szaty
Dawała matka, dawał król Zygmunt bogaty;
Osiwiali go męże ćwiczyli w mądrości:
Więc umiał potem zyskać i ludy, i włości.

Nareszcie już i zbroję mógł udźwignąć snadnie,
Bo siłę miał po temu, a nosił się składnie;
Budziła się już w duszy myśl o wdziękach dziewic,
A podobał się pewnie każdej cny królewic.

Wtedy król Zygmunt kazał wolę swą objawić,
Że z przyjaciółmi swymi chciałby się zabawić.
Chyżo się wieść rozniosła w ziemie okoliczne,
Bo Zygmunt dawał konie, szaty, dary liczne.

A kazał król zaprosić na rycerskie gody,
Kędy był tylko jaki szlachecki syn młody
Pokrewny rodem, aby z Zygfrydem pospołu
Przyjął miecz i ostrogi, i gościł u stołu.

Radosne były gody a sute przyjęcie!
Zygmunt i Zygelinda mogli przy tem święcie
Cześć pozyskać, bo byli znani z łaskawości,
Więc zewsząd do nich jadą całe tłumy gości.

Młodzi rycerskiej było w Zygfryda orszaku
Czterysta, jednej barwy i jednego znaku;
Trudziły się też długo dziewki, białogłowy,
Dla miłości Zygfryda szyjąc złotogłowy.

I zdobiąc je wstęgami, drogimi klejnoty
Dla młodych, butnych zuchów. — Dość było roboty!
A król kazał dla gości pozastawiać ławy:
Na zwrot słońca rozpocząć miały się zabawy.

Razem szło do kościoła cnych pacholąt grono
I rycerzy wytrawnych; jako im służono,
Tak i oni wyrostkom bez sromu służyli,
A mieli stąd uciechy dość i krotochwili.

Najprzód Bogu na chwałę msza się śpiewa święta,
A już garną się tłumnie młode pacholęta,
By zyskać cześć rycerską u świętych ołtarzy
W takim dniu, co się znowu nieprędko wydarzy.

Potem na dwór królewski pobiegli do koni,
Harc zawiedli rycerski, a od szczęku broni
Zagrzmiały mury grodu i pałacu ściany
Trzask, zgiełk, chrzęst, tętent koni wszczął się niesłychany.

I starzy już wojacy i rycerze młodzi
Gonili wręcz na ostre, a który ugodzi
W tarcz przeciwnika całym zapędem, w tej walce
Kruszy kopie i rzuca przed pałac kawalce.

Prosił król, by zaprzestać: odwiedziono konie
A tarcze potrzaskane i rzędy, i bronie
I kamienie szlachetne walały się w trawie,
Co z puklerzy wypadły w gorącej rozprawie!

Czas było zjeść i wypić, więc gości gromadę
Na ławach zasadzono, zaczęto biesiadę —
Gną się stoły zastawne, wino krąży stare —
Czego jeno kto pragnął, dostawał nad miarę,

A chociaż przez dzień cały zabaw było wiele,
Spocząć gościom i w nocy nie dali minstrele;
Sowicie król obdarzył wędrowną drużynę,
A pieśni jej sławiły Zygmunta gościnę.

Zygfryd za ojca wolą obdarzał lenników
Po zwyczaju grodami, ziemią; rówieśników,
Co z nim razem rycerskie przyjęli ostrogi,
Obdarzył najwspanialej. Nie żal było drogi!

Tydzień trwała zabawa i huczna ochota,
Królowa też otwarła skrzynie pełne złota,
I dla syna miłości, dzieliła dostatki,
By go ludzie kochali, pomni darów matki.

Kto przybył z niczem, do dom wiózł dary sowite:
Konie z rzędem król dawał, zbroje, szaty lite,
Jak by myślał, że życia na jutro nie stanie;
Pełnemi też rękami dawali dworzanie.

Wreszcie hucznie, wesoło skończyły się gody.
Panowie między sobą mówili, że młody
Królewicz będzie dla nich pożądanym panem;
Ale nie takie myśli miotały młodzianem.

Póki życia rodzicom, nie chciał syn na tronie
Zasiadać, ani włożyć koronę na skronie;
Tej jeno pragnął władzy, by mu było danem
Gromić przemoc, a bronić kraju, gdzie był panem.

III. Jak Zygfryd przybył do Wormacji

Żył młodzieniec bez troski, żył w szczęściu, swobodzie,
Aż posłyszał o owej przecudnej urodzie
Królewny ziem burgundzkich. Jej to wdzięki potem
Raj mu i zgon przyniosły za losu przewrotem.

Głośną była jej piękność, a każdy powiada,
Iż w pięknej główce miała rozumek nie lada
I serca zalet wiele; więc się też wybiera
Zalotników bez liku do kraju Guntera.

Lecz chociaż przy niej gachów kręciło się mnogo,
Nie skłoniło się dziewczę jeszcze do nikogo,
Bo miłość nie zbudziła się w dziewiczem łonie:
Daleko był jej przyszły jeszcze, w obcej stronie.

Ale już mu miłosne śniły się pieszczoty —
Wobec nikogo cóż inne znaczyły zaloty?
On musiał zdobyć każde serce, każde wdzięki!
Potem mu i Krymhilda nie wzbroniła ręki.

Miłości nie zażegnasz, gdy się ozwie w łonie:
Więc radzili mu krewni, by myślał o żonie,
By sobie jednę wybrał pośród grona dziewic,
«Więc wybieram Krymhildę!» — zawołał królewic.

«Jej piękność po wszej ziemi rozgłośną brzmi chwałą,
Chlubi się kraj burgundzki jej krasą wspaniałą —
I cesarz, władca świata, mógłby ją bez sromu
Rozkochany, jak żonę wprowadzić do domu».

Wnet się wieść o tych słowach do króla doniosła,
Dwór ją cały powtarzał, a w ustach wciąż rosła; —
Strapił się ojciec bardzo, bo syna zapały
Może mu wiekuistą zgubę gotowały.

A matkę Zygelindę zdjęła także trwoga
O syna, i przygniotła troska ją złowroga:
Znała męstwo Guntera i rycerskie cnoty
Jego druhów. — Zaczęli ganić te zaloty.

Ale Zygfryd do króla rzekł: «Ojcze i panie!
Więc mnie chyba w samotnym przyjdzie umrzeć stanie,
Bo ją kocham, a serce jeno dla niej bije!
Czego pragnę, nie zmienią nagany niczyje!»

«Ha, jeśli taka wola — rzekł ojciec nareszcie —
Toć chwalę taką stałość ku pięknej niewieście
I pomocy nie wzbronię, ile siły służą —
Lecz pomnij, Gunter dzielnych junaków ma dużo.

A choćby tam był tylko jeden Hagen śmiały,
Toć to wojownik butny, dumny i zuchwały —
I boję się, że sprawa nie pójdzie ci składnie,
Że nam twoich zalotów żałować wypadnie!»

«Żałować? — krzyknie Zygfryd — toć niedoczekanie!
będę prosił, — gdy prośbie zadość się nie stanie,
Dobędę miecza, męstwa złożę im dowody.
I zabiorę, co zechcę, i ziemie i grody!»

«Po cóż te groźby? — ojciec niechętnie odrzecze,
Gdy tam powiedzą, że ci w głowie walki, miecze,
Nie wiałbyś pewnie po co jeździć do Guntera.
Znam go z dawna i brata jego, bohatera.

Siłą nie weźmiesz siostry tym wężom walecznym,
Nie zda się krzyk, ni groźba. Lecz jeśli statecznym
Sposobem chciałbyś jechać do króla w gościnę,
To ci zbiorę życzliwych rycerzy drużynę!»

«Ja sam przecież nie myślę zaraz bójki zwodzić —
Rzecze Zygfryd — i na to huf rycerski wodzić;
Przecież wojny o pannę wieść nie mam ochoty,
Ni z mieczem w dłoni moje poczynać zaloty!

Jeśli zaś walczyć przyjdzie, sam pójdę i na stu!
Rad bym przecież w orszaku mieć zuchów dwunastu,
Dajcież mi tylu, ojcze!» Więc druhom wyprawy
Kazał król wydać błamy i sukna postawy.

A już się do królowej doniosła nowina
O śmiałem przedsięwzięciu, więc ją o los syna
Zdjęła trwoga, bo znała Burgundów zuchwałość,
I w komnacie niewieściej wszczął się płacz i żałość.

Zygfryd młody co prędzej do matki pospieszył,
Zastał ją w łzach i troskach, więc z uśmiechem cieszył:
«Matko, po cóż te płacze i niewczesne trwogi?
Znasz mnie przecie? Mnie żadne nie przestraszą wrogi!

Raczej mi na wyprawę racz sposobić odzież,
Byśmy w burgundzkiej ziemi, ja i moja młodzież,
Mogli wystąpić jako dostatni rycerze,
A wdzięczny za te trudy podziękuję szczerze!»

Więc matka wreszcie rzecze: «Kiedy wola taka,
Cóż robić? Nie poskąpię szat dla jedynaka
I przystroję was pięknie, ciebie i drużynę,
I dam zapas na drogę w daleką krainę!»

Skłonił się matce Zygfryd: «Nie chcę ja orszaków
Licznych, ni wielkiej służby, tylko cnych junaków
Dwunastu, a tych, matko, szaty miej w pamięci,
Bo rad bym wnet obaczyć, jak się sprawa święci!»

Wnet zasiadły niewiasty i w nocy, i we dnie
Bez spoczynku nad igłą, — szyły niepoślednie
Stroje dla królewicza, a był zapas duży, —
Bo go nie mogło odwieść nic od tej podróży.

Król Zygmunt zaś ozdobne rozkazał dać zbroje,
Kiedy z ojczystej ziemi mieli jechać woje, —
Więc rozdano drużynie pancerze błyszczące
I szyszaki stalone i puklerze lśniące.

A kiedy już zabłysnął poranek wyprawy,
Znowu w sercach się troski wszczęły i obawy,
Czyli kiedy w ojczyste powrócą rubieże.
A tam szaty i zbroje ładują rycerze.

Mieli rumaki dzielne i rzędy złociste,
Dusze pełne odwagi i miny sierdziste, —
Niełatwo byś dzielniejszych poczt zebrał junaków! —
Już chciał się żegnać Zygfryd i dosiąść rumaków.

Jeszcze go chciał wstrzymywać król i we łzach matka,
Lecz Zygfryd przy zamiarze wytrwał do ostatka
I pocieszał strapionych: «Otrzyjcie łzy, mili,
O mnie trwożyć się przecież nie trzeba ni chwili!»

Żal ścisnął mężów serca, niewiasty płakały,
Snać im serca przeczuciem wieszczem powiedziały,
Że wyprawa ta wielu przetnie życia wątek.
— Płacz był słuszny, bo nieszczęść i łez tu początek.

Siódmego dnia już konie po nadreńskim piasku
Stąpały ku Wormacji. W pozłocistym blasku
Lśnił dzielny poczt Zygfryda, błyszczał rząd bogaty,
Spokojnie a wspaniale sunęły bachmaty.

Świecą się w słońcu jasno szerokie puklerze,
Błyszczą hełmy ozdobne. — W Guntera rubieże
Wjeżdża dworno i huczno Zygfryd, wojak śmiały, —
Nigdy tu nie zajeżdżał poczt tak okazały.

Ku ostrogom się ostre zwieszały koncerze,
W rękach długie oszczepy dzierżyli rycerze
A Zygfryda kopia gruba na dwie piędzie
Z ostrym grotem, — straszliwe śmierci to narzędzie.

W ręku wodze złociste, — bogate, jedwabne
Na koniach napierśniki, — stroje sute, zgrabne —
Ludzie gapią się wszędzie, patrząc na rycerzy,
A na ich powitanie liczny orszak bieży.

Dzielnych wielu przypadło dworzanów do gości
I witało imieniem Ich królewskich Mości —
— Tak wymaga obyczaj, — zaczem z koni zsiedli,
A tamci już im tarcze zdjęli, inni wiedli

Konie, by odpoczęły po podróży długiej,
Ale Zygfryd zuchwały zawołał na sługi:
«Niech tu mój koń poczeka i rumaki rzeszy!
Nie zabawim się długo, — w drogę nam się spieszy.

Ale kto tu znajomy, niech mi nie odmówi
Rady, gdzie pokłon oddać możemy królowi
Gunterowi, co krajem tym potężnie włada?»
Aż jeden, co mu dobrze znane to, zagada;

«Chcecie króla obaczyć? W onej wielkiej sali
Widziałem go, a kołem z nim pozasiadali
Męże rycerscy, — poznać możecie niemało
Bohaterów tej ziemi. Idźcie jeno śmiało!»

A już się i do króla doniosła wieść chyża,
Że się orszak rycerski do grodu przybliża,
W zbroi złotem kapiącej i w szacie wspaniałej,
Obcy pewnie, bo nikt ich nie zna w ziemi całej.

Zadziwił się król Gunter, z jakiej by to ziemi —
Rycerze przybyć mogli z szaty bogatemi
I strojno tak i zbrojno, pocztem okazałym;
Próżno pytał, nie wiedział nikt na dworze całym.

Jeno Ortwin, pan z Metzu, mąż dzielny bez miary
I bogaty, tak rzecze: «Niechaj Hagen stary,
Co mi wujem, przybędzie, to nam pewno powie,
Czego dworscy powiedzieć nie mogą panowie.

On zna postronne ziemie, niechajże obaczy
I powie nam, czy poznał tych obcych siłaczy!»
Więc król co żywo gońca po niego wyprawił
A wnet Hagen ze swymi na dworze się stawił

I pytał, czem królowi przysłużyć się może.
— «Obcy jacyś rycerze są na moim dworze,
Nikt ich nie zna: wy pewnie, Hagenie, powiecie,
Co to zacz, boście wiele bywali po świecie!»

— «Dobrze!» — rzekł Hagen krótko. Do okna się zwrócił,
Gdzie owi goście stali, szybko okiem rzucił,
Spodobały się rzędy i szaty ich świetne,
Ale obce mu były postacie szlachetne —

I rzekł: «Skądkolwiek nad Ren losy ich przyniosły,
Pewnie to są książęta lub książęce posły,
Konie mają przecudne i wspaniałą odzież,
Jaki bądź kraj ich rodzi, dostojna ta młodzież!

A jak mi się z postawy widzi i ich wzięcia,
Chociaż nigdym Zygfryda nie widział książecia,
Przecież i po postaci, i chrobrej drużynie,
Zda mi się, że ten rycerz do nas przybył ninie.

Dziwne on nam ze sobą przynosi nowiny!
On to zajął bogate Niblungów dziedziny
I zabił Nibelunga, i Szilbunga księcia
I cuda męstwa zdziałał od jednego cięcia.

Raz się wybrał bez służby i bojowych druhów,
A w podróży obaczył, jak to wiem z posłuchów,
U stóp wysokiej góry orszak mu nieznany,
Tam, gdzie skarb Nibelungów leżał zakopany.

Właśnie powynosili skarby te niezmierne,
Z jaskini, gdzie ich dotąd strzegły straże wierne,
I królewską spuściznę mieli dzielić całą;
Zygfryd patrzył się z boku i dziwił niemało.

Zbliżył się wreszcie do nich, niebawem rycerze
Ujrzeli go, a jeden zaraz głos zabierze:
Patrzcie, to siłacz Zygfry z Żuław, rycerz prawy!
Dziwne go między nimi czekały rozprawy.

Nibelung go i Szilbung uprzejmie przyjęli,
A za radą lenników usilnie poczęli
Prosić, by, co ma każdy z skarbu wziąć, przeznaczył.
Błagali go gorąco, — nakłonić się raczył.

Więc do działu się wzięli. A mówią powieści,
Że sto wozów klejnotów i pereł nie zmieści,
W zasiekach też leżała złota moc potężna. —
Wszystko miała Zygfryda dzielić ręka mężna.

Trud był wielki z podziałem; dali mu w nagrodę
Sławny miecz Nibelungów, — lecz książęta młode
Źle wyszli na rozjemcy, bo pod koniec sprawy
Wszczął się spór, — przyszło snadnie do kłótni i wrzawy.

Chociaż mieli przy sobie dwunastu rycerzy
Rosłych i w boju mężnych, Zygfryd gdy uderzy,
Ścielą się duże chłopy trupem, przy nich legło
I siedmiuset z drużyny, co w pomoc przybiegło.

Zygfryd pobił ich mieczem darowanym (miano
Balmunga nosił oręż), więc kiedy poznano
Siłę miecza i jak go dzierży rycerz młody,
Oddali mu i ziemie, i warowne grody.

Bogaci królewicze snem wiecznym posnęli, —
Karzeł Alberyk tylko, gdy inni zginęli,
Chciał pomścić swoich panów, ale poznał snadnie,
Że przed siłą Zygfryda ulec mu wypadnie.

Nie mógł obronić skarbu karzeł on potężny,
Choć jak lew rozjuszony toczył bój orężny,
Musiał oddać zwycięzcy skarbiec on niezmierny,
Także płaszcz dziwnej mocy — oddał sługa wierny.

Kto się walczyć ośmielił, wnet przypłacił głową —
Wreszcie Zygfryd rozkazał skarbiec on na nowo
Zanieść tam do jaskini, skąd go wydobyli,
A karzeł jego sługą stał się od tej chwili.

Przysiągł mu służyć wiernie i pilnować świecie
Skarbu, który mu Zygfryd oddał pod zamknięcie. —
Takich to czynów wiele dokazał, bo siłą
Nigdy może równego na świecie nie było.

Inne też krążą o nim powieści po świecie:
Że ogromnego smoka zabił, mówią przecie;
A że w smoczej posoce skąpał się po szyję,
Skórę ma jak róg twardą, — miecz jej nie przebije.

Radzę przyjąć uprzejmie tego bohatera!
Niech na nas pomsty swojej kiedyś nie wywiera,
Boć to mąż niepośledni, mężny, okazały,
A z czynów swych niemałej doczekał się chwały».

Na to król: «Łacno wierzę, zaprawdę, twej mowie!
Patrzcie, jak on tam stoi, z nim jego druhowie,
Zda się, że każdej chwili walki się podejmie.
Pójdziemy go na dole pozdrowić uprzejmie!»

«Można to iście czynić — rzekł Hagen — bez sromu,
Bo to syn potężnego królewskiego domu!
A widząc jego minę, przysiągłbym na Boga,
Że nie dla żartu do nas wypadła mu droga!»

Skończył Hagen, a król się zerwie i zawoła:
«Niechże zasiądzie witeź u naszego stoła,
Bo uczci bohatera burgundzka kraina!»
I wyszedł król powitać Zygelindy syna.

Uprzejmie pozdrowili i król, i dworzanie
Gości, a takie było serdeczne witanie,
Że Zygfryda od razu za serce chwyciło,
Iż go, choć nieznajomi, tak przyjęli miło.

«Rad bym wiedzieć — król pytał — z jakiej to przyczyny,
Cny Zygfrydzie, do mojej zjeżdżacie krainy?
Skąd was droga prowadzi, iżeście przybyli
Do Wormacji?» — A Zygfryd odpowie tej chwili:

«Zaraz powiem! Słyszałem już na dworze ojca,
Że nigdzie nie obaczy tęższego mołojca
Nad waszych zuchów. Trudno opowieści wierzyć,
Więc przybyłem przekonać się i z nimi zmierzyć.

Toż i o was mi z dawna powiadano wiele,
Ze żaden król w rycerskim nie sprosta wam dziele,
Po wszystkiej ziemi ludzie lubią o tem gadać.
Więc przybyłem naocznie prawdy się dobadać.

I jam rycerz, i kiedyś mam chodzić w koronie,
Rad bym pokazać ludziom, że po ojca zgonie
Godzien jestem zasiadać na królewskiej ławie;
Toż cześć moją i życie na los walki stawię.

Jeśli w was męstwo takie, jako naród prawi —
Nie dbam, czy komu radość to, czy smutek sprawi,
Do walki was wyzywam! Pójdziemy w zawody,
Gdy was zgromię, zabiorę i ziemie i grody!»

Król się zdziwił i wszyscy zdumieli rycerze,
Skąd się w onym młodzieńcu zuchwała myśl bierze,
Taka żądza zdobyczy, tak harda przemowa, —
Gniew im lica zapalił, gryzły ich te słowa.

«Cóżem to ja zawinił — król zawoła żywo —
Abym tracił ojcowską spuściznę poczciwą
Ze wstydem i dlatego, że twa siła znana?
Chybabym był niegodzien rycerskiego miana!»

«Próżne słowa! — zawoła Zygfryd — nuż do broni!
Niechże twe ramię kraje i grody zasłoni!
Inaczej biorę wszystko, lecz gdy w walce zginę,
Ty zajmiesz bez oporu całą mą krainę!

Twe dziedzictwo i moje stawmy przeciw sobie.
Kto zwycięży drugiego, weźmie ziemie obie,
I szeroko i krajem, i ludem zawładnie!»
Ale Hagen i Gernot odradzali snadnie.

Ten wdał się w rzecz: «My chcemy panować spokojnie,
Nie pragniemy zdobyczy, nie myślim o wojnie!
Szkoda życia dla łupu. Mamy ziemi mnogo,
Do nas z prawa należy, więcej do nikogo!»

Rycerze też zaledwie gniew swój hamowali,
A Ortwin z Metzu nie mógł powściągnąć się dalej
I zawołał: «Cóż godzić? wszak tu nie ma winy!
Zygfryd wyzwał na rękę królu bez przyczyny!

Ale choćbyście waszej nie mścili urazy,
A choćby Zygfryd rzeszę większą i sto razy
Przywiódł z sobą, niech ze mną spróbuje się śmiałek!
Zmuszę go, by zaprzestał gróźb tych i przechwałek!»

Zygfryd zakipiał gniewem: «Tego by nie stało,
By pierwsze lepsze ramię na mnie się porwało!
Jam z rodu król potężny, tyś królewski sługa.
Stań ty i tuzin takich, gra będzie niedługa!»

Ortwin rwał się do miecza, bolała go wzgarda, —
Był Hagena krewniakiem, dusza też w nim harda; —
Dziwo, że ten wżdy milczał, choć słyszał te zwady.
Ozwał się tylko Gernot, jedyny do rady:

«Za gorąco tę sprawę, Ortwinie, bierzecie!
Zygfryd nie chce nas hańbić, ani krzywdzić przecie,
A moja rada taka: zakończmy te waśnie!
A z kłótni szczera przyjaźń niech się zrodzi właśnie».

Hagen wtedy się ozwie: «Jużci nas nie cieszy,
Owszem przykrem być musi rycerzy twych rzeszy,
Że Zygfryd w naszej ziemi rozpiera się butnie,
Gdy mym panom nie w myśli zajazdy, ni kłótnie!»

Lecz mężny Zygfryd na to żwawo mu odrzecze:
«Czy was, panie Hagenie, słowo me tak piecze?
Dobrze! więc wnet pokażę, że mej dłoni siłą
Narobię wam kłopotu, aż będzie niemiło!»

«Już ja to załagodzę!» — Gernot mu odpowie;
Wdał się między rycerzy, by dać pokój mowie
Zapalczywej, co wszystkim mogła wyjść na szkodę.
Wspomniał sobie i Zygfryd Krymhildy urodę.

Gernot godził zwaśnionych: «Cóż to wy myślicie?
Będziem walczyć, rycerzy wielu straci życie, —
Dla nas sławy niewiele, dla was zysku mało!»
Lecz Zygfryd Zygmuntowic odrzecze mu śmiało:

«Czemuż Hagen i Ortwin, co takie junaki,
Nie próbują się w walce z swoimi krewniaki?
Znajdą ich tu bez liku, gdy do walki skorzy!»
Ci milczeli, by kłótni nie rozżarzać gorzej.

Więc Giselher, Uoty ukochane dziecię,
«Powolne niesiem służby! — rzekł — witajcież przecie!
Miłymi nam tu gośćmi i wy, i drużyna!»
A z królewskiej piwnicy przyniesiono wina.

Gunter dodał uprzejmie: «Co nam nieba dały,
Podzielim chętnie z wami, rycerzu wspaniały!
Dla druha radzi mieniem nałożym i głową!»
Ostygł Zygfryd, — uprzejmą ujęli go mową.

Więc podróżne zasoby i zapaśne szaty
Z koni zdjęto, do stajni powiedli bachmaty,
Rycerzom co najlepsze rozdano gospody,
W gościnnym kraju gościom nie brakło wygody.

Sute było przyjęcie na królewskim dworze,
Uciech i zabaw wiele, któż policzyć może?
Czczono męstwo Zygfryda; kto go poznał z bliska,
W tym dzielny młodzian pewnie przyjaciela zyska.

Królowie i rycerze bawili się społem,
Ale zawsze przodował przed rycerskiem kołem
Dzielny Zygfryd; o lepsze nikt nie śmiał z nim chodzić,
Czy kamień przyszło rzucić, czy oszczepem godzić.

A kiedy się rycerze wdali między panie,
Poczynając umizgi, żarty, zalecanie,
Tu go wabiły oczka, tam uśmieszek prosił.
Ale on w swojej duszy wyższą miłość nosił.

Do czego zawołano, nigdy się nie lenił,
Ale trwał w swym zamiarze i serca nie zmienił,
A choć nie wiedział o tem, w komnacie niewieściej
Już myśl o nim rozkosznie młode serce pieści.

Bo kiedy po rycersku igrali na dworze
Rycerze i dworzanie, w panieńskiej komorze
Stała w oknie Krymhilda, patrząc na harc żwawy,
A ten widok za wszelkie starczył jej zabawy.

Gdyby przeczuć mógł Zygfryd, że z okna świetlicy,
Patrzą nań piękne oczy nadobnej dziewicy,
Gdyby ujrzeć ją zdołał, tę, co w sercu nosił,
Pewnie by najszczęśliwszym śród ludzi się głosił.

Gdy w rycerskim orszaku kroczył dzielny młodzian
Przez podwórze, młodości świeżą krasą odzian,
Tak śród innych odbijał pięknością i siłą.
Że niejedno serduszko skrycie dlań zabiło.

Ale Zygfryd rozmyślał jeno o sposobie,
By zobaczyć dziewicę, jak poczynać sobie.
Nie znał jeszcze królewny, choć mu była bliska,
Więc tęsknota i miłość serce żalem ściska.

Kiedy możni królowie wyjeżdżali w drogę,
To smutek dręczył znowu Krymhildę niebogę,
Bo i Zygfryd z królami wyjeżdżał pospołu,
Dla niej ani zabiegów szczędząc, ni mozołu.

I rok cały upłynął, odkąd się w krainie
Króla Guntera zjawił, rok bawił w gościnie,
A królewny nie widział, aż mu losu kolej
Przez nią i szczęścia wiele dała i niedoli.

IV. Jak walczył z Sasami

Aliści wieść się dziwna w Guntera stolicy
Rozeszła, że przybyli na dwór z zagranicy
Obcy posłowie, niosąc zapowiedzi wojny
I posmutniał królewski dwór dotąd spokojny.

Przybywali posłowie króla Liudgera
Z ziemi saskiej, możnego wielce bohatera;
Z nim Liudgast, król z Danii, zbierał się na boje
A wiódł w swoim orszaku co najlepsze woje.

Wysłali z zapowiedzią posłów najezdnicy.
Ci tę wieść do Guntera przynieśli stolicy,
A gdy tam posłyszano słowa wojownicze,
Wnet ich na dwór przed króla stawiono oblicze.

Król zapytał uprzejmie: «Witajcież na dworze
A powiedzcie, kto taki do mnie o tej porze
Przysłał was, bo mi wasi nieznani panowie!»
Mówił grzecznie, a przecież bali się posłowie.

I składali się, mówiąc: «Jeżeli raczycie
Posłuchać, możny królu, snadnie się dowiecie:
Liudger i Liudgast chcą najechać zbrojno
Wasze kraje i grożą, o królu, wam wojną.

Winy waszej nie znamy, lecz obaj książęta
Wrą na was srogą zemstą, nienawiść zawzięta
Wojną nadreńskiej ziemi grozi, a po temu
Sił im nie braknie! Słowu wierzcie rycerskiemu!

Za dwanaście tygodni mają począć wojnę:
Wiec przyjaznej drużyny zbierzcie hufce zbrojne,
Niechaj ziemi i grodów bronić wam pomogą,
Bo tu pęknie wnet hełmów i puklerzy mnogo.

Ale jeśli układów chcecie, miasto boju,
Raczcie rzec jeno, wtedy waszego spokoju
Nie naruszą, wojennej odstąpią wyprawy,
Którą życiem przypłaci niejeden zuch żwawy!»

«Dozwólcie chwilę, zanim wolę mą obwieszczę —
Odpowie król spokojnie — namyślę się jeszcze
I zapytam się wiernej o radę drużyny.
Wszak utaić nie mogę tej przykrej nowiny».

Zafrasował się Gunter tą wieścią niemało,
Wżdy milczał, ale w duszy rozważał rzecz całą,
Słał gońce po Hagena, po innych, by orzec
Przyszli, co czynić; słał też na Gernota dworzec.

Przybyli wnet do króla dostojni rycerze,
Zawezwani na radę, a król głos zabierze:
«Grozi nam wojna wielka, radźcież na to, mili!»
A Gernot, rycerz dzielny, zawoła tej chwili:

«Wojna grozi? Toć mamy miecz jeszcze u boku
Nikt śmiercią bez bożego nie padnie wyroku,
Kto ma zginąć, niech ginie, lecz z honoru drogi
Strach mnie nigdy nie zepchnie! Gdzież te nasze wrogi?»

Ale Hagen do rzeczy nie brał się tak skoro:
«Liudger i Liudgast wielkie siły zbiorą,
My wici nie zdołamy rozesłać tak snadnie, —
Zresztą — może Zygfryda zapytać wypadnie!»

Tymczasem posłom w mieście wskazano mieszkanie,
A Gunter prosił, aby uprzejme staranie
Mieć o nich, choć to wrogi, — (powinnością było,
Posłów szanować) — zanim obliczy się z siłą.

Rozmyślał król, co począć, a troska mu czoło
Ciężką chmurą zaległa. Wtem nadbiegł wesoło
Młody Zygfryd, — o wojnie nie słyszał nic jeszcze
I pytał króla, skąd te smutki w nim złowieszcze:

«Dziwo, że wy, mój królu, pierwszy do zabawy
I wszelakiej ochoty, dla jakowejś sprawy
Oblicze przysłonili czarną smutku szatą!»
A mądrze mu wytrawny rzecze Gunter na to:

«Toć nie mogę każdemu mówić, co mnie boli
I dręczy. Temu tylko zwierzam się w niedoli,
Co wiernym zawsze druhem mi i sprzymierzeńcem!»
Zygfryd bladł, to znów twarz mu płonęła rumieńcem,

Wreszcie rzekł: «Jam ni razu nie zawiódł was przecie;
Więc pomogę i teraz, gdy troska was gniecie.
Potrzeba wam przyjaciół? Liczcie na mnie śmiało,
Pomogę wam z honorem zakończyć rzecz całą!»

«Niech ci za dobre słowo zapłaci Bóg w niebie!
A chociażbyś mi pomóc nie zdołał w potrzebie,
Dość mi, żeś tak gotowy stać przy mnie w niedoli:
Może Bóg mi się kiedy odwdzięczyć pozwoli.

Teraz powiedzieć mogę, czemu jestem smutny:
Wypowiedział mi wojnę przez posły wróg butny,
Ziemie mi chce najechać, kraj zabrać i grody, —
Takich wieści jam nigdy nie odbierał wprzódy».

«Więc jeno o to chodzi? — młodzieniec zawoła —
Rzućcie precz troski wasze, precz ten smutek z czoła!
Ja wam i sławę zyskam stąd i korzyść mnogą!
Proście jeno rycerzy, niech nam dopomogą.

Choćby wara zagrażało nieprzyjaciół więcej —
I choćby z sobą wiedli trzydzieści tysięcy
A ja tysiąc, nie pokpię sprawy! Za to ręczę!»
Na to Gunter zawoła: «Jakżeć się odwdzięczę!»

«Zwołajcie tylko tysiąc walecznych rycerzy, —
Bo ze mną li dwunastu po gospodach leży, —
A bezpieczne wam będą burgundzkie rubieże;
Dłoń moja wiernie w walce usłuży i szczerze.

Niechże Hagen, niech Ortwin w tej sprawie pomoże
Żwawy Dankwart i Sindolt, co na twoim dworze,
I Volker niechaj z nami na wojnę podąży, —
Pojedzie zuch ten przodem, jako nasz chorąży.

A posłowie niech do dom wracają co żywo
Z odpowiedzią, że stawim się im nieleniwo,
O grody zaś nie trwożym się, ni o krainę».
Więc król zaraz po krewnych słał i po drużynę.

I Liudgera posły stanęli na dworze,
— Każdy rad był, że cało do dom wracać może,
Jeszcze ich miłościwy król obdarzył hojnie
I dał glejty, by nazad wracali spokojnie.

«Odpowiedzcie — rzekł Gunter — tym, co was posłali,
By raczej tej wyprawy na mnie zaniechali,
Jeśli zaś wojny pragną, staną hufce chrobre
Druhów przy mnie. Zaczepka nie wyjdzie na dobre!»

Bogate posłom dano przy odprawie dary,
— A miał ich w swoim skarbcu król Gunter bez miary —
Nie śmieli wzgardzić niemi Liudgera posły
A na myśl o powrocie aż serca w nich rosły.

Kiedy do duńskiej ziemi poselstwo przybyło,
A Liudgast usłyszał, co im się zdarzyło
To nad Renem i z jakim powracają skutkiem,
Harda odpowiedź ciężkim przejęła go smutkiem.

Powiadali posłowie, że w burgundzkiej ziemi
Rycerzy dzielnych mnogo, jeden między nimi,
Zygfryd z Żuław, nad całą góruje drużyną.
Strapił się bardzo Liudgast tą przykrą nowiną.

Więc kiedy wysłuchano opowieści całej,
Nakazał król, by większe hufce się zebrały.
Miał dwadzieścia tysięcy wojaków wytrawnych
Wziąć na wojnę, rycerzy i dzielnych, i sprawnych.

Liudger swoich Sasów zbierał co najwięcej,
Że mieli razem wojska czterdzieści tysięcy
I już na kraj Burgundów wiedli hufce zbrojne,
Lecz i Gunter już wici rozesłał na wojnę.

Wezwał braci i krewnych z swoimi lenniki,
By do boju powiedli swe orężne szyki,
I Hagen przybył z swymi. Gotowy do drogi
Stanął zastęp, zagładę sposobiąc na wrogi.

Więc na wojnę! Gdy w pole ruszyli pochodem,
Przed wojskiem dzielny Volker niósł chorągiew przodem;
Nad Renem, kiedy orszak miał się już przeprawiać,
Hagen z Tronje, mąż dzielny, musiał szyki sprawiać.

Ruszał na boje Sindolt i Hunolt z ochotą,
Pragnąc w walce zasłużyć na Guntera złoto;
Ruszał Dankwart, Hagena brat, i Ortwin śmiały,
Dodając tej wyprawie i blasku, i chwały.

«Wy zaś zostańcie w domu, królu mój i panie —
Rzecze Zygfryd — boć za was dosyć mężów stanie, —
Więc spokojnie komnaty pilnujcie niewieściej, —
Nie uronim wam ziemi, ni rycerskiej cześci.

A tych śmiałków, co wojną grozili zuchwale,
Zatrudnię w domu! — Chętka odejdzie im wcale,
Gdy ujrzą, że w ich ziemi nasze znaki błysły, —
Wnet się w smutek zamienią harde ich zamysły!»

Więc znad Renu przez heskie ruszyli rubieże
W kraj Sasów, a pożoga, zgliszcze i grabieże
Znaczyły pochód wojska; rozniosły to wieści —
Obaj królowie ciężkiej doznali boleści.

Przybył poczt na granicę. Pachołków, w tył szyków
Postawiono, a Zygfryd pytał wojowników:
«Któryż będzie po drodze czeladzią dowodził?»
— Jeszcze Sasom nikt w boju tak srodze nie szkodził —

«Niech wiedzie pacholęta — odrzekli rycerze —
Żwawy Dankwart, mąż dzielny, sprawny w każdej mierze!
Ustrzeże nas od szkody, mając baczność pilną,
Niechaj Dankwart i Ortwin obejmą straż tylną».

«A ja zaś — rzecze Zygfryd — pojadę na zwiady,
Aby dostać języka lub trafić na ślady,
I wybadać koniecznie, gdzie te wrogi przecie».
Wnet też zbroja okryła Zygelindy dziecię.

Zdał wojsko na Hagena pieczę i Gernota,
Co pierwszy, gdzie rycerska zdarzy się robota;
Sam na zwiady się w saską zapuścił ziemicę
I niejedne dnia tego porąbał przyłbice.

Ujrzał, jak tam na polu roją się niezmierne
Zastępy, — przy nich nikły hufce jego wierne,
Było tam ze czterdzieści tysięcy lub więcej.
Zygfryd cieszył się, boju pragnął najgoręcej.

Od wrogów też się rycerz wysunął na czaty,
W pełnej zbroi rycerskiej, w piękne odzian szaty.
Widział go Zygfryd, tamten spostrzegł go niebawem,
Obaj się wzajem okiem śledzili ciekawem.

Zacny to mąż wojennej podjął się usługi,
Złoty puklerz mu z ramion spływał, lśniący, długi, —
Był to Liudgast, wartę pełnił nieleniwo,
A już nań dzielny Zygfryd pomyka co żywo.

Zoczył go król i czwałem puścił się na wroga,
Bodzie konia do biegu żelazna ostroga,
Na tarcze mierzą długich kopij ostre groty, —
Nie myślał król, że tyle będzie do roboty!

Pękły drzewce, lecz dalej poniosły ich konie
Rozhukane, jak wicher, co szumi przez błonie,
Zwrócili je wędzidłem, ostrogami sparli,
I z mieczem w dłoni znowu na siebie natarli.

Ciął Zygfryd po szyszaku wroga z siłą całą,
Grzmot się rozległ i pole od ciosu zadrżało,
Prysły iskry z szyszaka, jak z ognistej głowni, —
Zeszli się zapaśnicy, siłą, prawie równi!

Liudgast mu na każde odpowiadał cięcie —
Godził w tarcz przeciwnika, a rąbał zawzięcie,
Już na pomoc Duńczyków trzydziestu pomyka, —
Lecz nim przybyli, Zygfryd zgromił przeciwnika.

Zadał królowi takie okropne trzy rany
Przez zbroję, — bo był cały w żelazo odziany —
Iż miecz po cięciu z rany wyniósł krwawe znaki.
Więc Liudgasta spotkał smutny koniec taki.

Błagał o życie, kraj mu cały w okup składał,
Że jest Duńczyków królem, zwycięzcy powiadał. —
Wtem przybyli rycerze, co widzieli z dala,
Jak im króla na czatach przeciwnik obala.

Zygfryd chciał uprowadzić jeńca, lecz drużyna
Zabiega, odciąć pragnie, godzić nań poczyna,
Ale bułat Zygfryda gęsto na nich padał, —
Obronił jeńca, szkody więcej jeszcze zadał.

Legło onych trzydziestu trupem z jego dłoni,
Li jeden umknął z życiem, ten uszedł pogoni
I przyniósł do obozu wieść o tej przegranej, —
Że nie kłamał, poświadczał szyszak krwią zbryzgany.

A kiedy po obozie gruchnęła nowina,
Że król jeńcem, — strapiła ciężko się drużyna;
Liudger szalał z gniewu, że mu wzięto brata,
Ból go nękał, a ciężka przygniotła go strata.

Tymczasem do obozu powiódł Zygfryd śmiały
Jeńca, kędy burgundzkie szyki go czekały,
I oddał w straż Hagena. Radość ze zwycięstwa
Podniosła ducha w wojsku i dodała męstwa.

A już Zygfryd rozkazał chorągiew przytroczyć
I wołał: «Trzeba więcej krwi jeszcze utoczyć,
Nim zgaśnie słońce, chyba że sam w boju zginę!
Nie jednę my dziś saską zasmucim dziewczynę.

Za mną, męże znad Renu! Za mną, wojowniki!
Powiodę was, gdzie stoją Liudgera szyki, —
Ujrzycie, jako hełmy pękają od ciosu
Chrobrej ręki, — dziś wrogom nie zazdroszczę losu!»

Już Gernot na koń siada, a z nim wierna rzesza,
Bieży cny grajek Volker, uchwycić pospiesza
Swą chorągiew i staje z nią na wojska czele,
Za nim czeladź do walki szykuje się śmiele.

A było ich nie więcej, jak tysiąc wojaków
I dwunastu rycerzy. A kurz się ze szlaków
Wzbił w górę, gdy przez saską jechali ziemicę, —
Lśnią tarcze, błyszczą zbroje, świecą się przyłbice.

Lecz już się przybliżały do nich wrogie szyki,
Ostre miecze dzierżyli w ręku wojowniki
A władali też nimi walecznie w zawody,
Idąc w bój za ojczyznę, za ziemie i grody.

Wiodą wojska wodzowie, dwóch królów hetmany
A Zygfryd w bój pomyka, za nim huf dobrany
Mężów, co dlań ojczyste rzucili Żuławy.
Wpadli na wrogów szyki: dzień się począł krwawy.

Sindolt i Hunolt dzielny pospołu z Gernotem
Walczą, z ich rak niejeden ściele się pokotem,
Zanim jeszcze okazać zdołał swoje męstwo,
Łzy i jęki za sobą wiodło ich zwycięstwo.

Ówdzie zaś Volker śmiały i Hagen z siestrzanem
Walczą śród wrogów z męstwem niepohamowanem,
Kędy cios padł, wnet jasny szyszak krwią opływał;
Tam znowu Dankwart cudów męstwa dokazywał,

Lecz i Duńczycy wcale nie skąpili ręki:
Od pchnięcia kopij tarcze w głośne brzmią rozdźwięki,
A jak gromy na karki padają oręże;
Obok nich walczą dzielnie Liudgera męże.

Burgundzkie hufce ławą w wir walki ruszały,
Grzmiały miecze o hełmy, wnet się krwią zmazały,
Popłynęła po siodłach wraża krew strumieniem:
Czci i sławy się każdy dobijał ramieniem.

Wtem chrzęst rozgłośny! Spadły z grzmotem na puklerze
Ostre miecze: natarli Zygfryda rycerze
W huf najgęstszy, już wrogom wsiadają na karki,
Wódz przodem, w jego tropy lot ich poniósł szparki.

W natarciu im z Burgundów ni jeden nie sprostał,
Kędy przebiegli, potok czerwony pozostał.
Ciął Zygfryd hełmy, strugą krew przelewał wrażą,
Aż znalazł Liudgera z swą przyboczną strażą.

Dwa razy przedarł szyki, trzeci raz przedziera,
Aż Hagen przez zastępy w pomoc się przebiera
Ku niemu i wnet pędem uderzyli razem,
Śmierć siejąc, kędy ostrem dosięgną żelazem.

Gdy spostrzegł król Liudger, co się z wojskiem dzieje,
Jak Balmung, miecz Zygfryda, wszędzie zgubę sieje,
Że padają, jak wichru zdmuchnięci powiewem,
Wstrząsnął się cały, z bólu strasznym zawrzał gniewem.

Pomknął — i natarł na się przyboczny huf gęsty,
Wszczął się zamęt, ścisk, hałas, rozległy się chrzęsty,
Wodze idą o lepsze, krew się leje rzeką,
Drgnął szyk saski, lecz walczy, — tamci raźniej sieką,

Wiedział już Sasów książę, że Liudgast wzięty
Jeńcem, więc pomsty żądał gniew jego zawzięty,
Wiedział też, że Zygfryda ręki to robota,
(Choć inni posądzali o ten czyn Gernota),

Więc rąbał, co sił stało; od miecza zamachu
Ugiął się koń Zygfryda i potknął z przestrachu.
Lecz gdy się rumak podniósł, już junak bez trwogi
Walczył, siejąc zagładę, rozszalały, srogi.

A pomagał mu Hagen i Gernot niemało,
Pomagał Dankwart, Volker, więc trupem leżało
Mężów mnogo, — i Sindolt i Hunolt z Ortwinem
W boju niejednym chrobrym wsławili się czynem.

Zawsze razem się w walce trzymali junaki,
A coraz to wyleci oszczep nad szyszaki
Z ich ręki, w lot przebija jaką tarczę lśniącą
Że się zaraz zrumieni krwią z rany płynącą,

I co chwila się z konia jaki rycerz zwali
Trupem. Aż wreszcie w walce z sobą się spotkali
Mężny Zygfryd i Sasów król, Liudger śmiały,
W zgiełku, kędy oszczepy najgęściej padały.

Wnet od pchnięcia Zygfryda pękła przeciwnika
Tarcza, pewny zwycięstwa młodzieniec pomyka —
A dzielnych Sasów wiele srodze rannych jęczy,
Bo i Dankwart nie szczędził w pancerzach obręczy.

Wtem dostrzegł król Liudger na tarczy koronę,
Zygfryda godło, — zaczem porzucił obronę:
Wiedział, że temu nic już oprzeć się nie zdoła
Więc na przyjaciół głosem potężnym zawoła:

«Zaniechajcie już walki, i wy, i drużyna!
Oto Zygmuntowego obaczyłem syna,
Zygfryda, co w swej sile wielkiej znalazł chlubę!
Bies go chyba przeklęty przyniósł nam na zgubę!»

Kazał skłonić chorągwie i zaprzestać boju,
I prosił, by zwycięzca nie wzbraniał pokoju:
Otrzymał go, lecz jeńcem miał pójść przed Guntera.
Zgromiła go Zygfryda ręka, bohatera.

Zaczem wszyscy przystali, by zaniechać wojny;
Dziurawe hełmy, tarcze, i czem kto był zbrojny,
Musieli złożyć, każda zbroja była krwawą,
Po każdej krew pociekła za Burgundów sprawą.

Każdy jeńca do woli z pobitych wybierał,
Gernot jeno z Hagenem baczył i dozierał,
Aby rannych na nosze złożono, a z niemi
Pięćset rycerzy wiedli w plon do swojej ziemi.

Zwyciężeni do Danii wracali w boleści,
I Sasi wielkiej w walce nie zyskali cześci
Nie było się czem szczycić ni pochwalić w domu,
Płakali i poległych, i własnego sromu.

Zdobytą broń zabrano do burgundzkiej ziemi.
Dzielnie zakończył wojnę cny Zygfryd ze swymi
Wojakami i sławy dobił nie niemałej,
Że przyznać mu to musiał Guntera huf cały.

Gernot mężny słał przodem do Wormacji posły,
By się prędzej do kraju nowiny doniosły,
Jak szczęśliwie z wojennej wracają wyprawy,
Ile w boju zyskali i cześci, i sławy.

Biegli przodem posłowie i przynieśli wieści,
Wnet radość szczera miejsce zajęła boleści,
Cieszył się każdy, słyszeć każdy pragnął gońca,
A kobiety badały, pytały bez końca,

Jak się królewskiej rzeszy wyprawa udała?
I Krymhilda jednego do siebie przyzwała
Tajemnie, bo otwarcie pytać o nowiny
Wstyd bronił, — wszak na wojnie był i jej jedyny.

Zaledwie wszedł wezwany poseł do świetlicy,
Uprzejme słyszał słowa nadobnej dziewicy:
«Mów wieść miłą, a złotem nagrodzę cię hojnie
I łaską mą, gdy wiernie opowiesz o wojnie:

Jak się ma Gernot? inni? kto nam w boju zginął?
Kto najdzielniejszym czynem nad innych zasłynął?
Opowiedz mi!» — A poseł żywo się odzywa:
«Tchórza śród nas nie było, pani miłościwa!

Ale w harcach rycerskich i gdzie bój wrzał srogi,
Nie zebrał nikt tej chwały, mogę rzec bez trwogi,
Co gość on, co tu przybył z żuławskiej krainy!
Cudów męstwa dokazał, nadludzkie to czyny!

Choć po staremu w boju i mężni, i czynni
Byli Dankwart i Hagen, i rycerze inni,
I chociaż czci rycerskiej zyskali niemało,
Wszystkich przewyższył w walce Zygmuntowic chwałą.

I tamci trupa dosyć przed sobą nasłali,
Ale nikt nie wypowie, co ostrzem swej stali
Dokazał mężny Zygfryd, kiedy wpadł na wroga.
Niejedna swych krewniaków opłacze nieboga,

Lub się łzami zaleje cała po kochanku!
Grzmiał ostry miecz Zygfryda głośno, bez ustanku
Po hełmach, a za każdym ciosem krew bryznęła, —
Boć to mąż rycerskiego dobrze świadom dzieła.

Prawda, i Ortwin z Metzu popisał się dzielnie:
Kogo dopadł miecz jego, to albo śmiertelnie
Ranny, albo się trupem powalił na trawę;
I brat wasz miłościwy utrwalił swą sławę,

Orężem siekąc szczerby w nieprzyjaciół szykach.
O wszystkich śmiele można wyznać wojownikach,
Iż poczynali sobie dzielnie w każdej porze,
I żaden iście zarzut spaść na nich nie może.

Kiedy miecze rozgłośnym uderzyły grzmotem,
Wrogowie lecąc z siodeł, słali się pokotem,
Niejeden z nich zaniechać walki rad by szczerze;
Tak dzielnie wojowali nadreńscy rycerze.

I Hagena lennicy wyrządzili szkody
Wiele, kiedy się wojska puściły w zawody;
Kędy Hagen się zjawi, wróg się trupem ściele.
Jak walczył, o tem trzeba opowiadać wiele!

Także Sindolt i Hunolt z Gernota drużyny
I Rumolt się chrobrymi odznaczyli czyny.
Poznał Liudger późno, że ciężko zapłaci
Za to, iż się zuchwale porwał na twych braci.

Ale wszystkich przewyższył, najdzielniej się sprawiał
Mężny Zygfryd; on takie cuda tam wyprawiał,
Jakich nikt nie obaczy, ni przedtem, ni potem.
Wiedzie jeńców, co hojnie wykupią się złotem.

A nabrał ich niemało wojak ten wsławiony:
Król Liudgast potężnie przez niego zgromiony,
I Liudger, brat jego, co Sasami władał!
Słuchaj pani, coć jeszcze będę opowiadał:

Do niewoli ich wzięła Zygfryda prawica
A nigdy takich jeńców nasza okolica
Nie widziała, jak teraz pojmać się zdarzyło!»
Słuchała, a serduszko radośnie jej biło.

A poseł mówił: «Wziętych pięciuset rycerzy
Z okładem, zaś na noszach krwią oblanych leży
Rannych mnóstwo, — tych noszów z ośmdziesiąt wloką
Miecz Zygfryda ich własną tak oblał posoką.

Zuchwalce, co niedawno nam wyzwanie harde
Słali, dzisiaj w niewoli zgięli karki twarde
Przywiodą ich niebawem wojska do stolicy!»
Na tę wieść pokraśniało oblicze dziewicy

I prześliczna twarzyczka zakwitła różowo,
Bo z trudów i zapasów walki wyszedł zdrowo
Dzielny Zygfryd, on junak nad wszystkie junaki,
I dzielnie się sprawili w boju jej krewniaki.

Więc rzecze urodziwa dziewka: «Za te słowa
Nagrodą niech ci będzie ta szata godowa
I dziesięć grzywien złota zaniosąć ode mnie!»
Możnej pani wieść przynieść dla posła przyjemnie,

Bo w nagrodę i złoto, i bogate szaty. —
Dziewczęta już czatują przy oknach komnaty,
Wyglądają na drogę, — już butni rycerze
Śpieszą, wojnę skończywszy, w ojczyste rubieże,

Przodem zdrowi, za nimi szli ranni do domu, —
Każdy z nich mógł się z druhem przywitać bez sromu.
Król wyjechał wesoło powitać swych gości,
Znikł jego smutek, miejsca ustąpił radości.

Pozdrowił swych rycerzy i obcych układnie.
Godziło się królowi potężnemu snadnie
Podziękować łaskawie rycerzom po wojnie,
Że mu sławy zwycięstwa przysporzyli hojnie.

Pytał Gunter o losy druhów i wyprawy,
Kogo mu śmierć zabrała śród wojennej sprawy:
Utracił w walce jeno sześćdziesiąt rycerzy. —
Żal było, — lecz ukoi się każdy żal świeży.

Zwycięzcy wieźli z sobą puklerze pocięte,
Poszczerbione, pogięte i hełmy pęknięte;
Przed pałacem królewskim wszyscy z koni zsiedli, —
Po powitaniu harce wesołe zawiedli.

Wnet rozdano rycerzom po mieście gospody,
Król kazał, by im żadnej nie szczędzić wygody,
Ranni mieli opiekę i staranność wszelką,
Bo król i wrogów łaską swą otoczył wielką.

Do Liudgasta rzecze: «Witajcie w mej ziemi!
Zadaliście mi szkody rękami waszemi
Wiele, lecz powetuję straty me tej chwili,
Dzięki druhom, co dobrze mi się zasłużyli».

«Podziękujcie im szczerze! — Liudger odpowie —
Takich jeńców nieprędko dostaną królowie!
Za uczciwe przyjęcie okup złożym suty,
Że pobitym zwycięskiej nie dasz uczuć buty».

Król odrzekł: «Wam zostawiam wolność całkowicie,
Lecz by jeńcy mi z kraju nie umknęli skrycie
Bez mego pozwolenia, chciałbym mieć porękę!»
Więc Liudger ochoczo dał królowi rękę.

Zaraz też dano królom gospody swobodne;
Ranni pościel dostali i łoża wygodne.
Zdrowych winem i miodem uraczono hojnie
Było się czem pocieszyć po trudach, po wojnie.

Potrzaskane puklerze wnieśli do komory
I siodła pokrwawione, — był ich poczet spory, —
By niewiastom usunąć widok opłakany.
Spoczął wreszcie niejeden trudami znękany.

Król wszystkich podejmował ochoczo i szczerze,
Snuli się gęsto swoi i obcy rycerze,
Rannym wrogom nie brakło starannej opieki,
Lecz ich duma zuchwała w pył starta na wieki.

Kto się znał na lekarskiej sztuce, ten bogate
Dostał dary i srebra, złota dość w zapłatę
Swych trudów, by wyleczyć rycerzy schorzałych.
Król gościom podarunków nie szczędził wspaniałych.

Ten i ów do ojczystej chciał już wracać włości;
Król wstrzymywał, uprzejmej pełen gościnności,
Wdzięczen był za ich trudy, radził się krewniaków,
Jak godnie wynagrodzić tych dzielnych wojaków.

Gernot taką dał radę: «Niechaj do dom jadą!
Za sześć niedziel zaś uczcij zwycięstwo biesiadą —
Z zaproszeniem niech gońcy rozjadą się chyżo,
Tymczasem się i ranni z ran swoich wyliżą».

Chciał i Zygfryd w ojczyste już powracać strony,
Lecz Gunter o zamiarze w czas powiadomiony,
Uprzejmie prosił, aby pozostał w stolicy.
Więc Zygfryd gwoli lubej wstrzymał się dziewicy.

«Lecz jak go wynagrodzić!» — Płacić królewica
Nie można; — więc przyjaźnią sam król go zaszczyca
I krewni króla, — dobrze im wiadomo było,
Jakich on w boju czynów dokazał swą siłą.

Jedynie dla królewnej swej wyjazd odwlekał.
Spodziewał się ją ujrzeć, wreszcie się doczekał
Spełnienia swoich życzeń i poznał dziewicę! —
Potem wrócił szczęśliwy w Zygmunta dzielnicę.

Nie brak było na dworze rycerskiej ochoty,
Zabawiała się młodzież, w tarcze grzmiały groty —
Król tymczasem pod miastem kazał stawiać ławy,
Gdzie się miały odbywać harce i zabawy.

A kiedy przybyć mieli sproszeni nareszcie,
Dostała się wieść o tem w komnaty niewieście.
Usłyszała Krymhilda o bliskiej zabawie,
Więc kobiety się jęły bez spoczynku prawie

Do roboty, by wstęgi gotować i stroje,
I na pani Uoty zabiegła pokoje
Wieść o godach, że obcych nazjeżdża się gości.
Więc ze skrzyń dobywała stroje, kosztowności.

Kazała piękne szaty zdobić złotem hojnie,
By niewiasty i panny swe odziać przystojnie,
Niepoślednio przybrała też rycerską młodzież
I dla gości wspaniałą przyrządziła odzież.

V. Jak Zygfryd Krymhildę po raz pierwszy obaczył

Zjeżdżają się dzień po dzień ku Renu topieli
Rycerze na igrzyska ochotni, weseli.
Król zaprosił, a droga nie straszy daleka,
Bo dar suty, koń z rzędem, każdego tam czeka.

Pomyślano zawczasu, gdzie się kto umieści;
A było o czem myśleć, bo jak niosą wieści,
Trzydziestu i dwóch książąt przybyło na gody!
Więc kobiety do gości stroją się w zawody.

Giselher pierwszy z drogi licznych gości wita,
Z nim Gernot i przyboczna obu braci świta;
Swój czy obcy uprzejme znalazł powitanie, —
Uczcić gościa, rycerskie każe przykazanie.

Jadą rycerze! Złote połyskują siodła,
Błyszczą rzędy wspaniałe, lśnią puklerzy godła,
Bo każdy na te gody, jak mógł, tak się stroił.
Przybywał też niejeden, co się z ran wygoił.

A i ci, co leżeli poranieni srodze,
Zapomnieli o bólu i śmiertelnej trwodze.
Precz ze smutkiem! W niepamięć stracone nadzieje,
Każdy na obiecane cieszył się turnieje.

Wszak gościna zasobna, zabawy nie braknie,
Wszystkiego w bród, bez liku, czego dusza łaknie.
Szczęśliw każdy i każde uśmiechnięte lica,
Brzmiała radością cała Guntera dzielnica.

W Zielone Święta rano i gwarno, i ludnie
W mieście, bo się zjechało postrojonych cudnie
Na te gody rycerzy z pięć tysięcy może,
Więc harce i zabawy wszczęły się na dworze.

Gunter miał rozum bystry i od dawna wiedział,
Dlaczego młody Zygfryd w jego ziemi siedział,
Że wdzięk siostry, nieznany jeszcze, a przez ludzi
Wysławiany, w rycerzu żar miłosny budzi.

Właśnie Ortwin królowi przymówił się prawie:
«Panie, jednej nam rzeczy brakuje w zabawie!
Niechby tu i dzieweczki przyszły! Wszak się niemi
Godnie poszczycić możem w tej ojczystej ziemi.

A cóż by nam rycerskie życie osłodziło,
Gdyby dziewiczych wdzięków na świecie nie było?
Raczcie, o królu, siostrę zaprosić do sali!»
A rycerze radośnie mu potakiwali.

«Niech będzie wasza wola!» — Gunter mu odpowie.
Wielce się ucieszyli przyjezdni panowie,
A król co prędzej matce i siostrze obwieści,
By przybyły i orszak przywiodły niewieści.

Więc dziewczęta nuż szukać, nuż biegać, otwierać
Pełne skrzynie i szafy; — było w czem przebierać,
Bo tam haftów i kolców dość w zamczystej skrzyni.
Strój świetny piękność zdobi i świetniejszą czyni.

A młodzieńcy zapałem rozgorzeli takim,
Że każdy, by się w oczach kobiet lada jakim
Nie wydać, dałby nawet królestwo tej chwili;
Tak się nieznanych niewiast widokiem cieszyli.

Król wysłał stu rycerzy spokrewnionych rodem,
By kobietom służyli, postępując przodem.
Każdy z nich kroczył, w reku miecz trzymając ostry:
Król cały dwór swój oddał na usługi siostry.

Uota szła wraz z córą, około królowej
Idą nadobnym wiankiem piękne białogłowy, —
Było ich sto lub więcej, — jakie szaty, stroje!
Z córką też śliczne dziewki idą na pokoje.

Wszystkie razem z niewieściej wychodzą świetlicy,
Aż tu cisnąć się poczną młodzi wojownicy,
Ciekawi na te dziwy, ażeby w pochodzie
Widzieć cudo piękności, przyjrzeć się urodzie.

Weszła wreszcie królewna, jak poranna zorza
Śród ciemnych chmur wykwita: więc wesołość hoża
Zabłysła w sercu tego, co jej z dawna stały,
Kiedy się jego oczy z jej okiem spotkały.

Bije blask od klejnotów, co jej zdobią szaty,
Lecz jaśniejszym lśnią blaskiem rumieńca szkarłaty.
Takiej krasy, tych wdzięków na niewieściej twarzy
Nie zobaczy na jawie, we śnie nie wymarzy.

Jako nad inne gwiazdy świeci blask miesiąca,
Co promieniem srebrzystym ciemnię chmur roztrąca,
Tak ona ponad wszystkie lśni w urody wiośnie:
Młodzi patrzą z podziwem, a serce w nich rośnie.

I mimo rzędu dworzan, co szli ławą zwartą
Ten i ów się wysuwa, chęcią nieprzepartą
Pędzony, by ją ujrzeć, napatrzeć się z bliska.
Zygfryd i rad był, i znów serce żal mu ściska.

Pomyślał: «Czy być może, by węzeł dozgonny
Mnie te wdzięki przeznaczył? Szał to chyba płonny!
Ale zrzec się? Nie! Raczej rozbrat z życiem całem!
To bladł, to znów pokraśniał pod myśli nawałem».

A tak pięknym był dzielny Zygmuntowic ninie,
Jakby go świadom sztuki mistrz na pergaminie
Wymalował, bo szczęściem i trwogą miotana
Cudownym wdziękiem postać zakwitła młodziana.

Lecz już torują drogę dla niewieściej rzeszy.
Cofa się tłum i na bok ustąpić się spieszy
Rozradowawszy serce, nasyciwszy oczy.
A grono niewiast skromnie śród rycerzy kroczy.

Gernot z cicha do króla przemówi w te słowa:
«Jest jeden, miły bracie, co wam w sercu chowa
Miłość i drużbę wierną, toć i nam wypada
Odwdzięczyć mu się za to, — niezgorsza to rada.

Nie zaszkodzi, gdy siostrze Zygfryd się pokłoni
A ona go powita. Niech przystąpi do niej,
Za usługi niech słowo usłyszy łaskawsze
Z ust dzieweczki, a ręczę, już on nasz na zawsze!»

Król nie wzbronił, więc kilku podeszło z drużyny
Do Zygfryda, radosne niosąc mu nowiny:
Za wolą króla cześć was czeka znakomita!
Przystąpcie, bo królewna głośno was powita.

Zadrżało młode serce, znikła z czoła bladość,
Zajęła duszę czysta, niezmąconą radość:
Co w marzeniu tajemnem kryje się i chowa,
Mają ziścić kochanki powitalne słowa.

Zbliżył się hardy młodzian, a jej płoną lica
Rumianą zorzą; wdzięcznie przemówi dziewica:
«Cześć wam, mężny Zygfrydzie! Witajcie nam, panie!»
Głośno mu serce biło na to powitanie,

I skłonił przed dziewicą głowę na podziękę.
Stała nadobna para długo ręka w rękę,
Oko w oko spojrzało spojrzeniem głębokiem,
Lecz skrycie, by przed cudzym nie zdradzić się wzrokiem.

Czy gorętszym uściskiem tkliwego przymierza
Zwarła się rączka biała z prawicą rycerza
Nie wiem, lecz rozważywszy rzecz, wyznaję szczerze,
By tak nie było, — tego chyba nie uwierzę.

Ni jasny dzionek letni, ni ranek wiosenny
Serce nie oczarują tak, jako płomienny
Żar miłosny, ni wzbudzą taką rozkosz w łonie,
Jak uścisk, co kochanków wiąże z sobą dłonie.

A tam sobie niejeden pomyślał: «Szczęśliwy!
Żeby tak uścisk jeden jej dłoni życzliwy!
Jedna chwila pieszczoty przy takiej kobiecie,
A rad bym duszę dla niej poświęcił i życie!»

Zapatrzyli się wszyscy na dorodną parę,
Co jaśniała radością i szczęściem nad miarę;
A kiedy pocałunek — (obyczaj pozwalał) —
Złączył ich usta, Zygfryd ledwie nie oszalał.

Król duński stał opodal i sąd wydał taki:
«Ten całus niejednemu da się wnet we znaki,
Niejeden za to padnie trupem z jego dłoni.
Niech tam Bóg mojej ziemi przed Zygfrydem broni!»

Tymczasem dla królewnej pośród gości tłumu
Drogę utorowano, — miała iść do tumu.
Młódź ruszyła, by w mury kościoła się dostać,
Więc Zygfrydowi przyszło z królewną się rozstać.

Odeszła wreszcie pośród niewiast swoich grona
Cudna krasą, a za nią z niejednego łona
Wyrywa się tęsknota, płyną żądze, chęci, —
Jej uroda rycerzy raduje i nęci.

Ledwie doczekał końca kościelnych obrzędów
Zygfryd, bo się niemało cieszył z losu względów.
Że ukochana miłym rzuciła nań okiem.
Rozgorzał jeszcze bardziej pod spojrzeń urokiem.

Wybiegł pierwej z kościoła. Gdy wyszła dziewica,
Znów do niej dopuszczono cnego królewica
A ona już mu śmielej dziękować poczęła,
Że tak chlubnie dokonał wojennego dzieła.

«Bóg wam zapłać, Zygfrydzie — rzecze dziewczę młode —
Za wojenne usługi! Macie też nagrodę
W przyjaźni mężów, co wam niosą ją radośnie».
Zygfryd słuchał i patrzał w jej oczy miłośnie.

I rzekł: «Wierne wam służby przysięgam na wieki
I pierwej na spoczynek nie zmrużę powieki,
Aż spełnię, co każecie, póki życia stanie,
By zyskać waszą miłość i przychylne zdanie».

I tak przez dni dwanaście, póki trwały gody
Przy królewnie królewicz zabawiał się młody,
Gdy się mogła na dworzec pokazać śród gości.
Król na to patrzał chętnie dla jego miłości.

Wesołość i ochota przy głośnej zabawie
Panowały na dworze Guntera, a w sprawie
Rycerskiej też się męże na dworze ćwiczyli,
W niej zaś Hagen i Ortwin zawsze rej wodzili.

Jaką jeno zabawę wymyślił kto z gości,
Zawsze ich na usługi znalazł w gotowości,
Więc ich sława i szczery szacunek zaszczyca
I chlubiła się nimi burgundzka ziemica.

A i ranni się wreszcie ściągnęli z pościeli
I w zabawie rycerskiej próbować się chcieli,
Jak się tarczy zasłonić, jak oszczepem godzić.
Sił nabrali, a było z kim w zawody chodzić.

Czasu godów uraczył król gości sowicie,
Było jadła wszelkiego mnogo i obficie;
Nikt się na gospodarza nie mógł skarżyć w niczem:
On chodził pośród gości z wesołem obliczem.

I mówił: «Hej rycerze moi! Przed rozstaniem
Przyjmcie dary ode mnie, boć mojem staraniem
Służyć wam zawsze chętnie, nie pogardźcie datkiem!
Ja bym się chętnie z wami podzielił ostatkiem!»

A zasię doń mówili duńscy wojownicy:
«Zanim się stąd rozjedziem do naszej ziemicy,
Pogódźmy się na zawsze, pragniem tego szczerze —
Dużo druhów nam wasi ubili rycerze!»

Liudgasta się także wygoiły rany,
Zdrów był i Sasów książę, choć walką sterany,
Ale też pozmierało wiele z ich gromady, — ,
Więc szukał król Zygfryda, by zasięgnąć rady,

I rzekł do królewicza: «Radź, Zygfrydzie! Ano
Wrogowie nasi jutro chcą odjechać rano,
Proszą o mir wieczysty mnie i mych rycerzy.
Poradźże mi, Zygfrydzie, jak zrobić należy.

W okup mi obiecują, — powiem ci to szczerze, —
Złota, co pięćset koni na siebie zabierze;
Tyle chcą dać, gdy wolno puszczę ich na słowo».
Ale Zygfryd niechętnie wstrząsał na to głową.

«Niechaj jadą swobodnie — rzekł — i bez okupu!
Lecz aby kiedyś znowu dla walki i łupu
Nie najeżdżali kraju, niechaj dadzą rękę
Obaj króle, będziecie pewną mieć porękę!»

«Usłucham twojej rady!» — rzekł król, więc pospołu
Poszli, a zaraz wrogom dano znać u stołu,
Że król w okup wolności nie pragnie ich złota.
— W domu krewnych za nimi dręczyła tęsknota.

Wyniesiono na tarczach skarby, kosztowności;
Król dzielił to bez wagi między swoich gości,
Niejeden dostał z górą pięćset grzywien złota.
A czynił to król Gunter z porady Gernota.

Mieli jechać do domu, więc na pożegnanie
Przyszli goście, by uczcić jeszcze możne panie,
I królowe Uotę, i młodą królewnę.
A było pożegnanie i grzeczne, i rzewne.

Odjechali i pustką stanęły gospody,
A z licznych gości, co tu roili się wprzódy,
Został z królem zaledwie jaki druh pokrewny.
Ci co dzień na pokoje chodzili królewny.

I Zygfryd dzielny począł myśleć o podróży,
Bo wątpił, czy nareszcie, czego chce, wysłuży;
Ale się król dowiedział, że Zygfryd chce jechać, —
Prosił też i Giselher, by tego zaniechać:

«Dokąd się wybieracie, Zygfrydzie, tak pilnie?
Zostańcie jeszcze chwilę — proszę was usilnie, —
Tu na dworze Guntera króla razem z nami.
Są kobietki, nie zamkną ich przecież przed wami!»

A więc Zygfryd zawołał: «Niechże konie stoją!
Chciałem jechać, lecz wolę odmieniłem moją.
Odnieście tarcze! Miałem odjechać już święcie, —
Lecz dla twojej przyjaźni zmieniam przedsięwzięcie!»

I znowu dla przyjaciół został Zygfryd ninie,
A pewnie by mu w żadnej na świecie krainie
Nie było lepiej, jak tu na burgundzkim dworze,
Gdzie codziennie dziewicę piękną widzieć może.

Jej to wdzięki rycerza na dworze trzymały;
A chociaż na zabawach czas upływał cały,
Troski go i miłosne dręczyły męczarnie.
— Przez tę miłość on rycerz zginął potem marnie!

VI. Jak Gunter wyprawiał się do Islandii po Brunhildę

Zasię nowe nad Renem rozległy się wieści:
Szeptano coś o rzadkiej urodzie niewieściej;
Chciał i Gunter, król dzielny, puścić się w zaloty,
Aż mu serce od krewkiej wezbrało ochoty.

Za morzami mieszkało krwi królewskiej dziecię,
Piękna dziewka, jak drugiej nie masz w całym świecie,
Silnej dłoni, a przy tem cudownej urody;
Oszczepem z rycerzami miotała w zawody,

Rzuciwszy kamień, skokiem dosięgała mety.
A kto chciał zyskać miłość szlachetnej kobiety,
Trzy razy ją zwyciężyć miał lub życie stracić:
Przegraną trzeba było wnet głową przypłacić.

Długo już piękna dziewka wiodła żywot taki,
Aż wieść o niej w nadreńskie zaniesiono szlaki,
Rozgorzał wnet król Gunter ku pięknej kobiecie.
— Wielu przez to rycerzy postradało życie

Rzecze pan sponad Renu: «Pojadę za morze
Do Brunhildy w zaloty i głową nałożę
Chętnie, aby jej miłość pozyskać i wdzięki.
Niechaj zginę, jeżeli nie odda mi ręki!»

Ale Zygfryd mu rzecze: «Nie radzę tej drogi
Niebezpiecznej! Królewna obyczaj ma srogi:
Zaloty można życiem przypłacić: więc szczerze
Radzę, aby zaniechać podróży w tej mierze».

«Ja zaś — rzekł Hagen — na to inny wniosek stawię:
Proście oto Zygfryda, by w ciężkiej przeprawie
Dopomógł wam i siłą, i poradą swoją,
Skoro wie tak dokładnie, jak tam rzeczy stoją».

Więc król żywo: «Czy zechcesz dopomóc, Zygfrydzie?
Jeżeli mi usłużysz w tem, o co tu idzie,
Jeśli z Brunhildą ślubem połączymy ręce,
Chętnie cześć mą i życie dla ciebie poświęcę».

A na to rzecze Zygfryd, Zygmunta syn żwawy:
«Daj mi siostrę, a ciężkiej dokonam ci sprawy!
Daj Krymhildę, księżniczkę przecudnej urody,
A innej za me trudy nie żądam nagrody!»

«Przyrzekam! — rzecze Gunter i poda prawicę —
Skoro piękna Brunhilda zjedzie w mą ziemicę,
Wyprawię ci wesele huczne razem z nami
I życzę, byś się długo cieszył jej wdziękami!»

Więc dostojni panowie zaprzysięgli święcie,
Ale zanim zdołali swoje przedsięwzięcie
Wykonać i Brunhildę sprowadzić tu śmiałą,
Musieli trosk i strapień wycierpieć niemało.

Zygfryd musiał wziąć z sobą płaszcz ów do tej drogi,
Który niegdyś pozyskał z trudem w walce srogiej
Z Alberykiem, — tak zwał się karzeł on potężny.
Więc wybierał się w drogę rycerzy huf mężny.

A kiedy siłacz Zygfryd płaszcz na się przymierzy,
Przybywało mu siły, jakoby rycerzy
Dwunastu tkwiło w płaszczu i siłę swą dało:
Taką sztuką o dziewkę chciał walczyć wspaniałą.

Miał także płaszcz on dziwny i tę jeszcze cnotę,
Że kto go wdział, do czego tylko miał ochotę,
Mógł robić, bo był oku niewidzialny wtedy. —
Zyskał królowi dziewkę, dla siebie dość biedy.

«Powiedzcież mi Zygfrydzie, nim ruszym za morze,
Pytał król — by nie ponieść szwanku na honorze,
Czy nie trzeba rycerzy zabrać z sobą w drogę?
Ja trzydzieści tysięcy zaraz zwołać mogę».

Na to Zygfryd mu rzecze: «Cóż nam po drużynie?
Gdy się sprawa nie uda, wszystko nam wyginie,
Brunhilda zdoła wszystkim zgotować zagładę.
Ja wam, królu potężny, inną podam radę.

Pojedziemy w dół Renem, jak zwykli rycerze,
Jeno kilku niech z nami w drogę się wybierze,
Samoczwart się za morze puścimy na zwiady:
Gdy dziewkę pozyskamy, damy sobie rady.

Ja jeden w tym orszaku, a ty będziesz drugi,
Trzeci Hagen, on dobre odda nam usługi,
Czwarty Dankwart, to rycerz dzielny do oręża.
Nam czterem nawet tysiąc nie poradzi męża».

«A jeszcze chciałbym wiedzieć, pytał król ciekawie,
Boć mi na tem zależy, jakich w tej wyprawie
Trzeba nam będzie strojów, by godnie wystąpić
Przed Brunhildą? Tej rady nie zechciej poskąpić!»

«Śliczne tam noszą szaty — rzecze Zygfryd na to —
Dwór królewny codziennie nosi się bogato.
Więc i nam trzeba strojnie wystąpić i świetnie,
Aby nas przed Brunhildą nie wyśmiano szpetnie».

«Kiedy tak — rzecze Gunter — pójdę do macierzy
I prosić będę, aby dostatek odzieży
Piękne dziewki z jej dworu zgotowały raźnie,
By przed królewną można wystąpić pokaźnie».

Ale Hagen z Tronje ozwie się w tej chwili:
«Wartoż, abyście matkę tą sprawą trudzili?
Raczej siostrze to wasze oświadczcie żądanie;
Usłużyć wam w potrzebie wszak chętnie przystanie».

Kazał król donieść siostrze, że do jej komnaty
Przyjdzie razem z Zygfrydem, więc codzienne szaty
Zrzuciwszy, wnet odświętne stroje na się bierze,
I czeka, rychło u niej zjawią się rycerze.

Służebnice też szaty przywdziały od święta.
Krymhilda gdy słyszała, iż idą książęta,
Powstała wnet i poszła w dziewiczej skromności,
By powitać u proga zacnych swoich gości.

«Witajże z towarzyszem u mnie, miły bracie —
Rzekła do nich — a powiedz, czemu w mej komnacie
Widzę dziś panów moich i w jakiej to sprawie?
Co was do mnie sprowadza, powiedzcie łaskawie».

Więc król rzekł: «Powiem zaraz, co nas tu sprowadza,
W naszych zamiarach jedna troska nam przeszkadza:
Mamy jechać w zaloty precz w dalekie światy,
Tożby trzeba na drogę wspaniałe mieć szaty».

«Siadajcie, miły bracie, niech się dowiem przecie —
Rzekła dalej — do kogo w zaloty jedziecie,
I czyje to was wdzięki wiodą w obce kraje?»
A to mówiąc królewna rękę mu podaje

I na miękki kobierzec wiedzie swoich gości,
Gdzie siedziała, nim do niej przyszli, w samotności,
— A było złotym haftem zdobione wezgłowie. —
Dobrze się u królewny bawili panowie.

Bo kiedy obok siebie siedli na kobiercu,
Spotkały się wnet oczy kochanków. On w sercu
Nosił jej obraz stale i kochał nad miarę. —
Potem dziewka małżeńską przysięgła mu wiarę.

A król potężny rzecze: «Siostro ukochana,
Twa pomoc w tej wyprawie wielce pożądana.
W zaloty do Brunhildy jedziemy rubieży,
A strojnie nam i świetnie wystąpić należy».

Królewna na to: «Ile pomóc mogę, bracie;
Gotowana spełnić wszystko, czego zażądacie,
Przykro by mi też było, jeśliby kto drugi
Pomocy wam odmówił lub jakiej usługi.

Wam prosić nie przystoi, rycerzu wspaniały,
Rozkaż raczej, wszak panem tyś w krainie całej,
A rozkaz czy życzenie spełnię zawsze rada!»
Tak królowi rozkoszna dziewica powiada.

«Potrzebny nam na drogę, siostro, przyodziewek
Pokaźny, więc go dobierz z pomocą swych dziewek,
Byśmy mogli wystąpić na dworze statecznie,
Skorośmy umyślili jechać tam koniecznie».

Ona na to: «Jedwabiu na szaty mi starczy,
Każcie tylko klejnotów naznosić na tarczy,
A przyrządzę wam szaty pięknie i bogato!»
Zgodzili się ochoczo obaj goście na to.

Lecz powiedzcie, kto w podróż tę pojedzie z wami?
Zapytała dziewica. Król na to: «My sami
Pojedziemy, a z innych tylko dwóch rycerzy,
Dankwart i Hagen, do tej wyprawy należy.

Więc pamiętajże, siostro, coć mówię: jedziemy
Czterej jeno, a w drogę szat potrzebujemy
Tyle, by przez dni cztery każdy po trzy razy
Zmienił strój, a wystąpił na dwór bez obrazy».

Pożegnali z królewną rycerze się wreszcie,
A ona do roboty swych dziewek trzydzieście
Zaraz z komnat niewieścich do siebie przyzywa, —
Każda z nich do roboty sprawna i gorliwa.

Śnieżnej białości jedwab aż z arabskiej ziemi
Wyszywały dziewice perłami drogiemi;
I inny z Zazamanku, zielony jak trawa.
Królewna sama szaty dla mężów przykrawa.

Podszewki były z skóry wydry zagranicznej, —
Każdy zdumiał się patrząc, widok też był śliczny!
Po wierzchu kładły jedwab, ozdabiając szaty.
Słuchajcie, jaki jeszcze strój tam był bogaty:

Postawy marokańskie, libijskie tkaniny,
Jakich nigdy do stroju królewskiej dzieciny
Nie użyto, tam lśniły ozdobnie i strojno:
Królewna dla przyjaciół umiała być hojną.

Na takie progi lada strój się nie nadaje:
Za lichemi zdawały się i gronostaje,
Więc szaty czarny jedwab kryje, by w te gody
Strojno i okazale stanął orszak młody.

A po nich naszywano arabskie klejnoty.
Miały z tem białogłowy niemało roboty
I przez siedem tygodni szyły one stroje.
Tymczasem dla rycerzy przyrządzono zbroje.

A kiedy już i strojno, i zbrojno stanęli,
Zbudowano im statek na Renu topieli,
Co ich miał w świat daleki ponieść gdzieś za morze.
Dziewice zaś po pracy płakały w komorze.

Rycerzom powiedziano, że gotowy leży
Sprzęt podróżny, na drogę dostatek odzieży,
Jak żądali. Więc kiedy wieść nadeszła miła,
Żadna ich już nad Renem nie wstrzymała siła.

I posłali wnet gońców po druhów bojowych,
By przybyli oglądać zapasy szat nowych
I przymierzyć, czy dobrze przypadną do ciała.
Wyborne były, — dzięki drużyna składała.

Bo każdy, kto obaczył te wspaniałe szaty,
Musiał przyznać, iż rzadko sprzęt taki bogaty
Spotkać można. Więc strojno, huczno, okazale
Mogli jechać; szat lepszych nie obaczysz wcale.

Dank zebrała niemały tą chętną przysługą
A wojacy wesoło na drogę tę długą
Żegnali obyczajem rycerskim dziewicę,
Z jej jasnych oczu gęste łzy rosiły lice.

Rzekła z żalem: «Nie rzucaj, bracie, naszej strony
I między nami, bliżej, szukaj sobie żony,
Gdzie życia nie narazisz na grę tak zawodną.
Znajdziesz i tu niewiastę dostojną i godną».

Snać serce jej przeczuło, jaki będzie skutek.
Płakali wszyscy, ciężki ogarnął ich smutek,
A łzy po napierśnikach spływały złocistych,
Ćmiąc ich blask, — bo się lały w strumieniach rzęsistych.

«Wam też, dzielny Zygfrydzie — wołała w żałości
Brata mego polecam i waszej wierności!
Niech mu zguby nie zdarzy śmiałe przedsięwzięcie!»
Zygfryd dał rękę na to i poprzysiągł święcie.

I rzecze do dziewicy: «Póki życia stanie,
Będę miał o nim, pani, usilne staranie,
A zdrowo go i cało nad Ren wam przystawię!»
Królewna na podziękę skinęła łaskawie.

A już im sprowadzono na Renu wybrzeże
Sprzęt podróżny i odzież, złociste puklerze
I konie. Więc się w podróż wybierali woje
A gorzko po nich piękne płakały dziewoje.

I z okien poglądały żałośnie i tkliwo.
W żagle statków pomyślny wiatr uderzał żywo,
Już się na Renu fali kołyszą rycerze —
A król Gunter zapytał: «Któż stanie przy sterze?»

«Stanę ja! — rzecze Zygfryd — po wodnej głębinie,
Cni rycerze, nasz statek spokojnie popłynie,
Bo wszelkie szlaki dobrze znam na Renu fali!»
Więc wesoło burgundzką ziemię pożegnali.

Żywo pochwycił Zygfryda żerdź długą, od lądu
Począł odpychać statek do wartkiego prądu,
Gunter też nieleniwo sam się jął do wiosła
I wkrótce chyża fala rycerzy uniosła.

Mieli dostatek jadła, dosyć mieli wina, —
Najlepsze, jakie rodzi burgundzka kraina.
Konie stały spokojnie, miały dość wygody,
Statek mknął raźno, — żadnej nie doznali szkody.

Silne liny żaglowe prężyły się z mocą, —
Upłynęli dwadzieścia mil jeszcze przed nocą,
Bo wiatr pomyślny pędził do morza ich żwawo.
Lecz na biedę się własną znoili tak krwawo.

Dwunastego poranku, jak mówią nowiny,
Zaniósł ich do Brunhildy wiatr wreszcie krainy.
Kędy Izenstein leży, — ale nikt z rycerzy
Prócz Zygfryda nie poznał tych obcych wybrzeży.

A kiedy Gunter ujrzał takie zamki liczne
I rozległe niezmiernie pola okoliczne,
Pytał wnet: «Mój Zygfrydzie, jak wam się wydaje,
Czyje to są te zamki i wspaniałe kraje?»

Zygfryd wnet odpowiedział: «Znam je dobrze z dawna!
W tym kraju oto włada Brunehilda sławna,
A to twierdza Izenstein. Wiedzcie przyjaciele,
Dziś jeszcze zobaczymy krasnych niewiast wiele.

A przyjmijcie ode mnie tę radę, by w słowie
Wszyscyśmy się zgadzali, co który z nas powie.
I kiedy przed Brunhildy staniemy obliczem,
Baczyć trzeba, by przed nią nie zdradzić się niczem.

Więc powiedźcie, gdy ujrzym ją w dziewic orszaku
Zgodnie wszyscy i równo, żem Guntera znaku
Lennikiem i poddanym, a on lennym panem.
Tak może, co zamierzył król, być dokonanem!»

Chętnie mu też przyrzekli, — dobra była rada, —
Że żaden nie zapomni się i nie wygada,
Jeno tak, jak on żąda; dobrze mu z tem było,
Kiedy Gunter obaczył swą bogdankę miłą.

A dodał Zygfryd: «Królu, nie po twojej woli
Robię to, ale siostrze urodziwej gwoli,
Boć ona mi nad życie droższa i nad duszę!
By moją była, dobrze zasłużyć się muszę!»

VII. Jak Gunter Brunhildę pozyskał

Tymczasem statek blisko popod zamku mury
Dotarł, a król obaczył, patrząc się do góry,
Jako im dziewcząt wiele z okien się przyziera,
Że ich nie znał, gniewało to króla Guntera.

I zapytał wiernego druha w każdej sprawie:
«Nie wiecie co o dziewkach tych, co tak ciekawie
Spoglądają z pałacu ku nam tu na fale?
Komu bądź służą, dziewki wspaniałe to wcale».

A Zygfryd na to: «Patrzcież tajemnie a skrycie
Między dziewki, a potem szczerze mi powiecie,
Którą byście wybrali, gdyby wybrać dano?»
— «Dobrze!» — rzekł dzielny Gunter i patrzył, jak chciano.

Aż rzekł wreszcie: «Tam oto w oknie jedna stoi
W śnieżnej szacie, co wdziękiem tak mi oczy poi,
Iżbym się ni na chwilę nie wahał w wyborze.
Gdybym mógł, tę za żonę wziąłbym o tej porze».

«Dobry wybór zrobiła twa bystra źrenica,
Bo to właśnie Brunhilda, królewska dziewica,
Do której skierowałeś serce i zapały!»
Królowi się jej wdzięki bardzo spodobały.

Lecz Brunhilda swym dziewkom kazała odstąpić
Od okien, aby obcym przybyszom poskąpić
Widoku; poszły do swej komnaty niewieściej,
Ale co tam robiły, mówią opowieści:

Stroiły się na obcych mężów widok nowy,
Jako z dawna obyczaj mają białogłowy,
Ale ku wąskim oknom spoglądały skrycie
Na wojowników: zwykła ciekawość kobiecie!

Czterej tylko wysiedli z okrętu rycerze,
A Zygfryd wyprowadził konia na wybrzeże.
Widziały wszystko z okien urodziwe dziewki, —
Gunter dumnym był z tego, zapał go jął krewki.

Zygfryd mu kornie trzymał rumaka za wodze,
Koń był piękny i rączy, przy tem silny srodze, —
Aż król skoczył na siodło. Usłużył mu zręcznie,
Gunter się za te służby wypłacił niewdzięcznie.

Potem i swego konia wywiódł na brzeg wody, —
Nigdy był takich posług nie zwykł książę młody,
By koniu u strzemienia jak pachołek stawał.
Patrzyły dziewki, widok dziwnym się wydawał.

Jednego kroju szaty śnieżne mężów kryły,
Rumaki też dobrane, białe, — w słońcu lśniły
Na ramionach rycerzy przecudnej roboty
Tarcze, co rozsiewały wkoło odblask złoty.

Od klejnotów błyszczały siodła i rzemienie,
Z dala się złotych dzwonków rozlegało brzmienie.
Więc jako ich potęga kazała, przed sale
Brunhildy zajechali huczno, okazale.

Długie ostre kopie sterczały u toku,
Ku ostrogom miecz piękny zwieszał się u boku, —
Była to klinga bardzo ostra i szeroka.
— Wszystko piękna królewna widziała z wysoka.

Z nimi przybywał Dankwart i Hagen do grodu;
A mówią, że ci męże rycerskiego rodu
Mieli strój barwy kruczej, nadobnie uszyty,
A w ręku piękne, wielkie i szerokie szczyty.

Na nich z Indyj dalekich błyszczały klejnoty
I rzucały po sukni drżący promyk złoty.
Statek ich bez opieki pozostał na fali,
Rycerze zaś do grodu społem zajeżdżali.

Ośmdziesiąt sześć wieżyc, co warowni strzegło,
Trzy obszerne pałace i salę rozległą
Ujrzeli tam, zielonym zdobioną marmurem.
Tam siedziała Brunhilda z swoich dziewic chórem.

Bramy były na ścieżaj otwarte gościnnie, —
Wtem wybiegli naprzeciw dworzanie, by zwinnie
I uprzejmie powitać w swojej pani kraju
I tarcze i rumaki ująć po zwyczaju.

A jeden rzekł: «Oddajcie też miecze i zbroje!»
Lecz Hagen na to: «Próżne to żądanie twoje,
Bułaty i pancerze wolimy nieść sami!»
Aż ich Zygfryd z tej ziemi poznał zwyczajami:

«W tym zamku z dawna taki obyczaj panuje,
Iż się gościom broń wszelką na progu zdejmuje;
Niech ją wezmą! Niczego nie dokażem siłą!»
Musiał Hagen usłuchać, choć mu nie w smak było.

Uraczono wnet gości i dano gospody,
A ku zamkowi biegnie młódź zbrojna w zawody
Zewsząd, w szatach książęcych, a kroku przyspiesza
I pogląda ciekawie, gdzie ta obca rzesza.

Tymczasem do Brunhildy dobiegła nowina,
Iż na zamek przybyła rycerska drużyna,
Co na statku po morskiej przypłynęła toni.
Królowa się poczęła wypytywać o niej:

«Powiedzcież mi rycerze — zapyta dworzanów —
Skąd być może ten orszak cudzoziemskich panów,
Co tak dumno i butno zamek najechali?
I po co w tak daleką drogę się wybrali?»

A jeden z nich odrzecze: «Pani, wyznam szczerze,
Iż nieznani rai wcale ci obcy rycerze,
Lecz jeden mi Zygfryda kształtem przypomina,
Radzę, niech dobre znajdzie przyjęcie drużyna.

Drugi z tego orszaku, wzrostem okazały,
Zda się, że mógłby ziemi rozkazywać całej,
Gdyby miał moc po temu; na króla zakrawa,
Bo wyniosła i pańska rycerza postawa.

Trzeci z mężów, co w nasze zawitali progi,
Piękny też, ale jakiś ponury i srogi,
Wzrokiem bystrym a gniewnym dokoła spoziera,
A pewnie mu też piersi często gniew rozpiera!

Najmłodszy z druhów godzien wszelakiej pochwały,
Niby dziewicza skromność tchnie z postaci całej,
A w obejściu uprzejmy ten wojownik młody,
Lecz dałby się we znaki, gdyby doznał szkody.

Bo chociaż taki piękny i grzeczny z daleka,
Wnet by łzami wezbrała niewieścia powieka,
Gdyby się gniewać począł. Wygląda wspaniale,
A wszelakiej rycerskiej sprawy świadom wcale».

Królowa rzecze na to: «Podajcież mi szaty;
A jeśli siłacz Zygfryd przyjeżdża tu w swaty
I chce mą miłość zyskać, życie stracić może.
Bez walki doń nie pójdę na małżeńskie łoże».

Wzięła na się Brunhilda żywo przyodziewek,
Poszła, a za nią idzie orszak pięknych dziewek,
Sto lub więcej, a wszystkie i strojne, i zdobne,
Bo chciały gości ujrzeć dziewczęta nadobne.

Koło nich nieśli w dłoni dobyte oręże
Islandzcy wojownicy, Brunehildy męże,
Pięćset może lub więcej. — Było to markotnie
Gościom, ale z swych siedzeń powstali ochotnie.

Królewna, gdy śród gości Zygfryda zobaczy,
Witając go w swej ziemi, tak przemówić raczy:
«Bądź pozdrowion, Zygfrydzie, tu w mojej dziedzinie,
A powiedz, co was do mnie przyprowadza ninie?»

«Wielka to wasza łaska — rzecze Zygfryd młody —
Potężnych królów córo, że raczycie wprzódy
Mnie powitać niż króla mojego i pana;
On tu pierwszy, cześć jemu niech będzie oddana.

Znad Renu się wywodzi, — cóż opowiem więcej? —
Dla twej miłości jedzie tu, bo najgoręcej
Pragnie posiąść cię, chętnie narażając życie.
Namyśl się, pani, walczyć przyjdzie nieodbicie!

Gunter, król mój, ma ziemie szerokie i włości
A zapragnął nad wszystko w świecie twej miłości;
Rozkazał mi, bym razem w tę drogę wyjechał,
Inaczej tych odwiedzin chętnie bym zaniechał».

A królowa: «Gdy rycerz ten twym lennym panem,
Niechże walkę rozpocznie! Jeśli jemu danem
Zwycięstwo będzie, weźmie zaraz mnie za żonę;
Lecz gdy ja wygram, chwile wasze policzone!»

Ale Hagen z Tronje rzekł: «Powiedz, królowo,
Jaka to walka będzie? By przed białogłową,
Miał król Gunter się lękać, rzecz by była śliska:
Myślę, że łatwo piękną dzieweczkę pozyska».

«Rzuci w dal kamień, rączym skokiem go przesadzi
I oszczepem się zmierzym. Namysł nie zawadzi!
Możecie razem stracić i sławę, i życie,
Pomyślcież i rozważcie sobie należycie!»

A Zygfryd żwawy chyłkiem przystąpił do króla,
I zalecał, by szczerze, jaka jego wola,
Opowiedział królewnie, bez lęku ni trwogi;
Przyrzekł pomoc wszelaką podstępnemi drogi.

Więc rzekł Gunter: «Potężna królowo i pani,
Śliczna wasza uroda i każdej się dla niej
Walki podejmę! Ciężką niech będzie i trudną!
Głowę dam lub pozyskam małżonkę w was cudną!»

Gdy królewna odpowiedź taką usłyszała,
Przygotować do walki wszystko rozkazała
I przynieść dla się zbroję z dawna doświadczoną
Złotem lśniącą misiurkę i tarczę staloną.

Jedwabną wdziała na się koszulkę pod zbroję,
W której nieraz szczęśliwe już staczała boje;
Pięknie z libijskich tkanin strój to był zrobiony,
Na nim lśniły złociste hafty i galony.

A jej dworzanie zuchom grozili zuchwale.
Dankwart i Hagen tem się nie cieszyli wcale,
Gniotła ich troska, jak się powiedzie królowi,
I myśl, ażali wyjdą z tych opałów zdrowi.

Tymczasem żwawy Zygfryd pospieszył ukradkiem
Na wybrzeże, gdzie wprzódy lądowali statkiem,
Znalazł płaszcz swój cudowny, ukryty głęboko,
Wdział go — i już go ludzkie nie widziało oko.

Wrócił żywo. Tam stała już rycerzy siła,
Gdzie Brunhilda zwyczajnie z gachami walczyła;
Przystąpił do nich skrycie, a nikt go nie zoczył
Z rycerzy, bo się płaszczem cudownym otoczył.

Wyznaczono na walkę już koło obszerne,
Zbrojnych mężów stanęły zastępy niezmierne,
— Siedmset przeszło, — aby patrzeć na igrzyska
I osadzić, kto w walce zwycięstwo pozyska.

Przyszła wreszcie Brunhilda, uzbrojona cała,
Jakby się o królestwo dziś potykać miała,
Na jedwabiach lśnią złote druciane pierścieńce,
Pod zbroją jasno błyszczą dziewicze rumieńce.

Przyszedł i orszak dworski, niosąc za dziewicą
Tarcz, na której złociste ozdoby się świecą,
Wielką, szeroką, zwartą stalowymi pręty,
Pod nią zwykła Brunhilda wojować z książęty.

Do ujęcia służyła wstęga złotem tkana,
Zielonymi klejnoty gęsto nasadzana,
I lśniący blask w zawody z tarczy złotem ciska.
Dzielnym być musi rycerz, co dziewkę pozyska.

A jak mówią, na kłębie była na trzy piędzie
Gruba tarcz, z którą dziewka potykać się będzie,
Złotem zdobna i z twardej wykowana stali.
Samoczwart za królową słudzy ją dźwigali.

Kiedy Hagen zobaczył, jak tę tarczę wloką,
Gniewnie rzekł do Guntera, zgryziony głęboko:
«Cóż królu? Trzeba z życiem pożegnać się młodem!
Twa bogdanka, jak widzę, baba z piekła rodem!»

Słuchajcież, jak się szaty przybrała świetnemi:
Miała kaftan jedwabny z Azagangu ziemi,
Bogaty i wspaniały, a drogie kamienie
Lśniły z sukni królowej, jasne skrząc promienie.

Przyniesiono też oszczep, za ciężki dla wielu, —
Ostry bardzo; nim zawsze godziła do celu,
Mocny był i potężny, wielki i szeroki,
A grot miał z każdej strony wyostrzone boki.

Dziwy opowiadają o tej strasznej broni:
Sto funtów kruszcu miano spotrzebować do niej,
Toteż ledwo ją z trudem trzech mężów udźwignie.
Gunter począł się troskać, jak się to rozstrzygnie.

Myślał sobie: «Któż w takiej walce by się ostał?
Nawet diabeł by z piekła tej dziewce nie sprostał!
Gdybym cało mógł wrócić do burgundzkiej ziemi,
Już bym się nie naprzykrzył zalotami memi».

A śmiały Dankwart rzecze, Hagena rodzony:
«Żal mi szczerze podróży dalekiej w te strony!
Zawsześmy rycerzami byli, a tu życie
Przyjdzie stracić haniebnie i ulec kobiecie.

Żal mi szczerze, żem teraz przybył do tej ziemi!
Lecz gdybyśmy pogrozić mieczami naszymi
Mogli, ja i brat Hagen, wnet by zaniechali
Dumnych gróźb Brunehildy dworzanie zuchwali.

Wierzcie, że by się zaraz zachowali skromnie.
A choćbym tysiąc razy zaprzysiągł niezłomnie
Pokój, pierwej by dziewka rozstała się z życiem,
Nim by się chlubić mogła Guntera zabiciem!»

«Wyszlibyśmy bez szwanku snadnie z tej ziemice —
Rzekł Hagen — gdyby oddać zechcieli zbroice
Potrzebne nam do walki, i broń doświadczoną;
Powściągnęła by dziewka swą dumę szaloną».

Usłyszała królewna, co Hagen zamierza,
Więc zwraca się z uśmiechem zaraz do rycerza:
«Kiedy tacy zuchwali, oddajcież im — rzecze —
Zbroję i dajcie zuchom do rąk ostre miecze!»

Gdy broń oddano, jako kazała dziewica,
Dankwartowi z radości pokraśniały lica.
«Walczcież teraz, jak chcecie! — rzekł rycerz bez lęku —
Król bezpieczny, bo mamy znowu oręż w ręku!»

Ale Brunhilda siły miała też niemałe.
Przyniesiono na walki plac potężną skałę, —
A kamień ten okrągły, ogromny rozmiarem,
Dwunastu mężów niosło, gnąc się pod ciężarem.

Tę skałę rzuca dziewka, gdy oszczep wyrzuci.
Na jej widok Burgundzi stanęli jak struci.
«Strach! — rzecze Hagen — piękna królewska bogdanka!
Raczej bym diabła z piekła dał jej za kochanka!»

Brunhilda zakasała na białem ramieniu
Rękaw i tarczę silniej ujęła w rzemieniu,
Wzniosła oszczep: zapasy wszczęły się złowieszcze.
Guntera i Zygfryda przemykały dreszcze.

A gdyby był królowi Zygfryd do pomocy
Nie stanął, byłby uległ Gunter jej przemocy;
Lecz młodzian doń się zbliża i za rękę rusza.
Gunter widzieć go nie mógł, — zamarła w nim dusza.

«Cóż mnie tam ruszać może?» — myślał sobie z trwogą,
Oglądnął się wkoło, — nie ujrzał nikogo, —
A Zygfryd: «To ja — szepnął — twój przyjaciel wierny!
Śmiało stój! Trwogi przed nią pozbądź się niezmiernej

Puść tarczę z ręki, daj mi, niech ja ją potrzymam,
Ty uważaj, co mówię i czego się imam,
Naśladuj moje ruchy, ja czyn spełnię skrycie!»
Gdy król go poznał, nowe weń wstąpiło życie.

«Zachowaj tylko moje sztuki w tajemnicy,
A myślę, że nie uda się możnej dziewicy
Z twego pogromu sławę pozyskać, jak żąda.
Patrz, jak dumnie i śmiało królowa spogląda!»

Wtem Brunhilda do rzutu oszczep wymierzyła
Na tarcz Guntera, — wielka była rzutu siła,
Ale puklerz trzymało Zygelindy dziecię, —
Posypały się iskry, jak gdy wiatr je miecie.

Ostry grot przebił tarczę na wylot, — z zbroicy
Jasne iskry prysnęły od rzutu dziewicy.
Obaj męże, choć silni, zachwiali się przecie,
Gdyby nie płaszcz, nie byłoby obu na świecie.

Zygfrydowi buchnęła z ust krew całą strugą,
Ale zerwał się rychło i nie zwłócząc długo
Oszczepem, co mu przebił tarczy twarde zwoje,
Oddać chciał silnym rzutem dziewicy za swoje.

Lecz pomyślał: «Zaszkodzić nie chcę pięknej dziewce!»
Więc grot w tył, wprzód oszczepu zwrócił twarde drzewce,
Zmierzył i z taką siłą wyrzucił go z ręki,
Że zbroja jej głośnymi zadudniła dźwięki.

Prysnęły iskry, jakby za wichru podmuchem,
W tym rzucie Zygfryd dzielnym okazał się zuchem,
Na ziemię się dziewica musiała powalić.
— Nie mógłby takim rzutem Gunter się pochwalić.

Lecz raźno się zerwała, zawołała śmiało:
«To ci się doskonale, Gunterze, udało!»
Myślała, że to jego było skutkiem siły,
Tymczasem to silniejsze ręce ją pobiły.

Poszła szybko, — a w duszy siła z gniewem rosła, —
Kamień ciężki do góry wysoko podniosła,
I z całej siły wreszcie wyrzuciła z ręki,
Skacząc za nim — a z zbroi w dal zabrzmiały szczęki.

W oddaleniu dwunastu sążni kamień leżał,
Ale skok dziewki jeszcze tę metę przebieżał.
Poszedł teraz i Zygfryd po kamień i dźwignął,
Gunter ruch naśladował, ale witeź śmignął.

Był dość krzepki z natury i długi, i rosły —
I rzut był dalszy, dalej nogi go poniosły.
A sztuką siłę taką posiadł, iż w podskoku
Uniósł z sobą Guntera, trzymając u boku.

Skok był dalszy i kamień bardziej oddalony
A na mecie stał tylko Gunter ucieszony.
Brunhilda pokraśniała — gniew jej w duszy wierci.
Tak Zygfryd swego druha zachował od śmierci.

Więc do swych dworzan rzecze królowa rozgłośnie
(Widziała, iż król stoi zdrowo i radośnie):
«Zbliżcie się, druhy moje i krewni kochani!
Odtąd już Gunterowi jesteście poddani».

Zaraz też jej rycerze broń kornie złożyli
I kolejno królowi do nóg się skłonili,
Niejeden dzielny wojak nisko przed nim padał,
Myśleli, że królewnie Gunter klęskę zadał.

On ich witał uprzejmie, bo znał obyczaje, —
A dziewica szlachetna rękę mu podaje
I w jego dłonie składa swą potęgę całą,
Ucieszył się tem Hagen odważny niemało.

Potem wiodła go z sobą w swych pałaców ściany.
A kiedy tak szczęśliwie bój był dokonany,
Układnie się dworzanie zasłużyć pragnęli
Gościom, — Dankwart i Hagen chętnie to widzieli.

Przebiegłym był i szczwanym wiele Zygfryd żwawy,
Odniósł płaszcz, kiedy widział, że już koniec sprawy,
Powrócił wnet, gdzie rzędem siadły białogłowy
I do króla chytremi tak przemówił słowy:

«Czemuż jeszcze zwłóczycie? Czas już począć, panie!
Królewna wam niemałe stawiła zadanie,
Zobaczym, jaki koniec będzie tej zabawy!»
Udawał chytrze, jakby nieświadom był sprawy.

A królewna doń rzecze: «Jakże to być może,
Iż nie wiecie, Zygfrydzie, jeszcze o tej porze,
Jak w rycerskich zapasach Gunter się odznaczył?»
Więc jej Hagen z Burgundii sprawę tak tłumaczył:

«Pani, gdy nabawiały trwogą nas zapasy,
Zygfryd się do okrętu wybrał pod te czasy
I nie widział, jak Gunter zwycięstwo odnosił
W ciężkiej walce». — Wiadomość taką Hagen głosił.

A jeszcze Zygfryd dodał tę mowę otwartą:
«Rad jestem, że nareszcie pychy wam przytarto,
Że żyje ktoś na ziemi, co was zwalczy snadnie!
Teraz nad Ren wam jechać, królowo, wypadnie».

Lecz krasawica rzecze: «Nie zaraz to będzie!
Pierwej krewnych i druhów powiadomię wszędzie.
Niełatwo to na zawsze rozstać się z krainą,
Wpierw wici za przyjazną roześlę drużyną».

Zaraz też rozesłała gońce po wszej ziemi
Za rodziną, druhami, wasalami swymi,
Aby na gród stołeczny przybyli warowny,
Tam czekał na każdego podarek kosztowny.

Więc codziennie od rana do wieczora rzesza
Dzielnych mężów na zamek gromadnie pospiesza.
«Na honor — rzecze Hagen — trwogę we umie budzi
Ten liczny zjazd oddanych Brunehildzie ludzi.

Jeżeli ich zbyt wielka zgromadzi się siła.
(Któż wie, co dziewka o nas tam postanowiła, —
Może gniew jej nam skutki rokuje złowieszcze),
To kłopoty niemałe wynikną stąd jeszcze!»

A Zygfryd na to: «Nie dbam o tych mężów tłuszczę!
Czego się obawiacie, spełnić nie dopuszczę.
Wnet na pomoc przywiodę wam wojaków sprawnych
Orszak spory, walecznych, dobranych i sławnych.

Jadę zaraz, — nie miejcie o mnie żadnej troski —
A waszą cześć rycerską pieczy zlecam boskiej,
Wnet przybędę i mężów przyprowadzę tysiąc,
Że odważnych i dzielnych, śmiało mogę przysiąc».

«Lecz nie zabaw się długo! — Gunter mu przerywa —
Twa pomoc w samą porę iście nam przybywa».
Zygfryd odrzekł: «Pospieszę z powrotem, jak mogę,
Brunhildzie mówcie, żeście wysłali mnie w drogę!»

VIII. Jak Zygfryd pojechał po swoich rycerzy Nibelungów

Zaraz wymknął się Zygfryd przed bramę stolicy
W płaszczu swym na brzeg, gdzie stał statek na kotwicy.
Siadł weń skrycie i milczkiem Zygmuntowic śmiały,
Popłynął żywo, jakby wiatry w dal go gnały.

Nikt na pokładzie statku nie widział sternika,
Lecz czółno, parte siłą Zygfryda, pomyka
Raźno, iż każdy myślał, że wiatr je tak goni,
A to Zygfryd je pędził siłą swojej dłoni.

Za jednę dobę Zygfryd do kraju przypłynął,
Co nad inne bogactwem i potęgą słynął:
Sto mil na długość może albo więcej mierzy
Kraj Nibelungów, — skarbiec Zygfryda tam leży.

Wylądował na ostrów szeroki, rozległy,
Przywiązał statek młodzian w każdej sztuce biegły
I do grodu, co blisko na górze się wznosił,
Szedł i jako podróżny o schronienie prosił.

Wrota były zamknięte, bo zamku mieszkańce
Strzegli bacznie swej pieczy powierzone szańce.
Więc Zygfryd począł w bramę kołatać zawartą,
Lecz wejście było silną obsadzone wartą.

Stał tam wewnątrz na straży zamku olbrzym duży,
Obok leżała zbroja, co mu w walce służy.
Pytał: «Któż tam tak w wrota kołace zamkowe?»
A Zygfryd mu odrzecze, odmieniwszy mowę:

«Jam rycerz, ty co prędzej otwieraj podwoje.
Niejednego zgniewają dzisiaj czyny moje,
Co by wolał spokojnie zalegać posłanie!»
Zbudziło gniew w odźwiernym Zygfryda wołanie.

Natychmiast zbroję na się kładzie bez mitręgi,
Wdziewa szyszak i żywo wybiega chłop tęgi
Z puklerzem w ręku, bramę otwiera niezwłocznie
I Zygfryda od razu gniewnie łajać pocznie.

Jak śmie możnym rycerzom przerywać spoczynek.
Zaraz się między nimi począł pojedynek,
Zygfryd bronił się, ale olbrzym tak uderza,
Że silnym ciosem rozbił wiązanie puklerza

Waląc żelaznym drągiem. Zygfryd się wywinął,
Ale ledwie go jeden cios śmiertelny minął,
Olbrzym na nowe razy siły swe wytęża.
Cieszył się Zygfryd w sercu z czynów swego męża.

Walczyli zapalczywie; trząsł się zamek cały,
Ciosy się w Nibelungów sali rozlegały, —
Wreszcie młodzieniec pobił i związał klucznika,
A szczęk walki po całej ziemicy pomyka.

Usłyszał zgiełk walczących w jaskini odległej
Dzielny karzeł Alberyk, szczęki go dobiegły,
Wdziewa zbroję i spieszy, ale już nie wstrzyma
Klęski, bo oto rycerz powiązał olbrzyma.

Zawrzał gniewem Alberyk, siłę miał niemałą,
Na głowie hełm, pancerzem całe odział ciało,
W ręku wywijał ciężką złocistą maczugą,
Więc biegł wprost na Zygfryda, nie zwlekając długo.

Siedem guzów wisiało ciężkich u tej pałki,
Począł nimi uderzać silnie, aż w kawałki
Rozpadł się puklerz, musiał od ciosów popękać,
Zygfryd o swoje życie począł się już lękać.

Rzucił tarczę strzaskaną od razów maczugi,
I co prędzej do pochew schował oręż długi,
Bo nie chciał zabić sługi wiernego, — więc wstrzymał
Gniew, jako zawsze drogi rycerskiej się imał.

Objęły Alberyka wpół ramiona młode,
A jedną ręką chwycił staruszka za brodę.
I szarpał silnie. Karzeł krzyczał wniebogłosy
Z wielkiego bólu, gdy mu z brody rwano włosy.

I zawołał: «Rycerzu, wypuść mnie żywego!
Gdybym mógł — dodał chytrze — mieć pana drugiego,
Bo jednemu już w służbę pierwej nie oddałem,
Słuchałbym jako pana ciebie w życiu całem!»

Jak olbrzyma, powiązał witeź Alberyka,
Temu po walce ciało srogi ból przenika.
Pytał karzeł: «Coś ty zacz, rycerzu wybrany?»
«Jam Zygfryd — odpowiedział książę — już wam znany».

A Alberyk zawoła: «Radosne nowiny!
Przekonały nas snadnie te rycerskie czyny,
Że się panem tej ziemi możecie zwać słusznie
Puśćcie umie, a rozkazy spełnię wam posłusznie».

Więc Zygfryd mu rozkazał, niech żwawo pobieży
I zawoła do niego najlepszych rycerzy
Z krainy Nibelungów tysiąc, by tu przyszli.
Nikt nie wiedział, co młodzian z nimi począć myśli.

Pozdejmował z olbrzyma i karła okowy,
Alberyk biegł, gdzie do snu poskładali głowy
Rycerze, więc ich budził — (pot mu kapał z czoła) —
Naglił: «Prędzej, wojacy, bo Zygfryd was woła!»

Porwali się wnet z łoża i zbierali chętnie,
Uzbroiło się tysiąc rycerzy odświętnie
I pobiegło, gdzie znaleźć mieli swego pana,
Skłonili się i kornie ugięli kolana.

Gorzały w sali świece, wraz podano wina,
Zygfryd za pośpiech grzecznie dziękować poczyna
I rzecze: «Pojedziecie ze mną w dal za morze!»
Chętnie byli posłuszni męże w każdej porze.

Nazbierało wojaków się ze trzy tysiące,
Z nich tysiąc wybrał, — a wnet szyszaki błyszczące
Przyniesiono i całą rycerską ich odzież,
Do Brunehildy kraju miała iść ta młodzież.

«Posłuchajcież mnie — rzecze Zygfryd na ostatek —
Trzeba wziąć z sobą sukni bogatych dostatek,
Tam na was patrzeć będą rozkoszne dziewoje,
Więc trzeba co najlepsze zabrać z sobą stroje».

Na dzielnych koniach, w strojnej przybrani odzieży,
Buńczucznie do Brunhildy ruszali rubieży.
Pięknego ranka w podróż wreszcie się wybrali —
Licznym pocztem Zygfryda męże otaczali.

Na blankach grodu stały krasawice śliczne
A królewna pytała: «Komuż znane liczne
Statki, co tam z daleka sterują do brzegu?
Porozwijali żagle, co bielsze od śniegu!»

Nadreński władca rzecze: «Mnie ta rzesza służy,
Niedaleko za nami zostali w podróży,
Posłałem po nich, oto przybywają prawie!»
Wszyscy na obcych gości patrzyli ciekawie.

A z daleka spostrzegli Zygfryda na przedzie
W pięknym stroju, z nim męże, których z sobą wiedzie
Królewna pyta znowu: «Powiedzcież mi, panie,
Czy naprzeciw rycerzy iść na powitanie?»

Gunter rzekł: «Pójść naprzeciw z witaniem należy,
By widzieli, iż my im i radzi, i szczerzy!»
Jako król sobie życzył, zrobiła królowa,
Do Zygfryda jedynie nie rzekła ni słowa.

Rozdano im gospody, schowano odzienie,
A tak liczne na dworze było zgromadzenie,
Iż cisnęli się goście tłumami całemi.
Wreszcie wojacy chcieli wracać do swej ziemi.

Rzekła królewna: «Bardzo prosiłabym o to,
By kto zechciał rozdzielić me srebro i złoto
Pomiędzy naszych gości, jest go tam niemało!»
Więc Dankwart, Giselhera druh, jej rzecze śmiało:

«Szlachetna pani, zechciej klucze mi powierzyć!
Postaram się każdemu, co trzeba, wymierzyć,
Będzie kto miał za mało, niech srom na mnie spadnie!»
Że umiał hojnie dawać, okazał dokładnie.

Bo kiedy skarbów dziewki wziął na się szalunek,
Każdemu umiał znaleźć cenny podarunek.
Kto by grzywnę miał dosyć, dostał złota tyle,
Iż biedak zakosztował nawet szczęścia chwilę.

Rozdawał po sto funtów może bez rachunku,
A niejeden już nosił z tego podarunku
Strój bogaty, choć pierwej chodził w poniewierce.
Widziała to królowa, bolało ją serce,

I rzekła: «Królu, tego przecież bym nie chciała,
By po tem ugoszczeniu dla mnie nie została
Ni jedna suknia. Dankwart złoto me marnuje;
Niech mu kto przerwie, pięknie za to podziękuję.

Cóż to on sobie myśli? Hojnie dary miecie,
Wszak jeszcze nie umieram, wszak jeszczem na świecie!
Zresztą sama potrafię strwonić ojca zbiory!»
Nikt lepszego skarbnika nie miał do tej pory!

Ale Hagen jej rzecze: «Pani, wiedzcie o tem,
Nasz król nad Renem może szatami i złotem
Tak obdarzyć, iż obejść snadnie się możemy
I waszych skarbów wozić nie potrzebujemy».

«Ale dla mej potrzeby — Brunehilda na to —
Chciałabym skrzyń dwadzieścia napełnić bogato
Złotem i jedwabiami, by obdarzać niemi
Dworzan, gdy do Guntera zajedziemy ziemi».

Więc klejnotami jęli ładować te skrzynie,
Lecz jej tylko dworzanie przy tem byli ninie,
Dankwartowi już ufać nie chciała bezpiecznie.
Śmiali się z tego Gunter i Hagen serdecznie.

Pytała się królowa: «Komuż kraj powierzę?
Musim przecież oboje myśleć o tem szczerze!»
A król rzekł: «Z waszych mężów jednego, tak radzę,
Wołajcie, kogo chcecie; temu zdajcie władzę!»

A był tam przy jej dworze pewien możny krewny,
Tego więc zawołała — (był wujem królewny):
«Powierzam waszej pieczy grody i dzierżawy,
Póki Gunter nie zjedzie, by sam sądził sprawy».

Wybrała dwa tysiące mężów z swej czeladzi,
Do burgundzkiej ją ziemi ten huf odprowadzi
Wraz z owych Nibelungów tysiącem. Do drogi
Zbierają się, nad morskie jadą już rozłogi.

Jechało ośmdziesiąt sześć niewiast za morze
I sto dziewek, — u każdej liczko jakby zorze —
Nie zwlekali już, mieli wsiadać na okręty;
Wtedy te, co zostały, poczęły lamenty.

Z godnością opuszczała dziewka swą, ziemicę,
Całowała serdecznie swoich krewnych lice,
Żegna się przed odjazdem z każdym po zwyczaju
Nigdy już nie wróciła do swych ojców kraju!

Nie brakło im po drodze wszelakiej zabawy,
Że się nudzić nie mogli podczas tej przeprawy.
Wiatr im sprzyjał w podróży, miłą była droga,
W każdej duszy wesołość panowała błoga.

Lecz nie chciała królowi rozkoszy miłosnej
Dziewka dozwolić, zwłócząc aż po dzień radosny
Wesela, kiedy staną w wormackiej stolicy,
Dokąd z królewską parą płyną wojownicy.

IX. Jak Zygfryda do Wormacji posłano

Kiedy już upłynęło dziewięć dni podróży,
Rzecze Hagen: «Słuchajcie, nie wypada dłużej
Zwlekać, lecz uwiadomić Wormacji mieszkańce.
Już w Burgundii powinni być wasi posłańce».

A król Gunter zawoła: «Dobrze on powiada!
Ale nam do tej drogi nikt tak się nie nada,
Jako wy, mój Hagenie, — pojedźcież wy przodem,
Nikt jak wy nie rozpowie nowin przed narodem!»

«Jać tam — odrzecze Hagen — na gońca niezdatny —
Lepiej usłużę jako podskarbi i szatny.
Będę strzegł szat niewieścich, zos

Może spodobają Ci się również: