Jan Brzechwa
Opowieść wigilijna
Co roku na początku grudnia najbardziej nawet ospałe redakcje zrywają się do czynu. Kierownicy Działu Kulturalnego otrzepują z kurzu alfabetyczne spisy literatów, po czym w setkach spokojnych mieszkań rozlegają się dzwonki telefonów:
– Halo! Pan Augustowski?
– Halo! Czy zastałem towarzysza Białowieckiego?
– Halo! Poproszę mistrza Ciechocińskiego.
– Halo! Chciałbym mówić z panem Działdowdem.
– Halo! Kolega Ełkind?
… chcielibyśmy zamówić felieton świąteczny… Coś wesołego… Może być opowieść wigilijna… Termin?… Niestety krótki… Cykl produkcyjny… Za tydzień numer idzie na maszyny… Koniecznie… W piątek przysyłamy gońca…
Tak oto dla ludzi pióra zaczyna się okres „wielkich żniw”.
Nie ma na świecie pisarza ani publicysty, któremu udałoby się uniknąć tego tematu.
W naszym kraju znam nawet takich tytanów pracy, którzy swoje felietony czy opowieści, stosownie do rozmaitych profilów czasopism, opracowują od razu w kilkunastu wariantach, a więc: dla wierzących, dla wolnomyślicieli, dla wojskowych, dla przedszkoli, dla Polonii zagranicznej, dla ruchu amatorskiego, dla wędkarzy, dla organizacji kobiecych, dla rolników, dla organów rad narodowych, dla filatelistów, dla cyklistów i dla służby zdrowia.
Wszystkie te warianty opierają się na ogół na tych samych elementach podstawowych, jak stajenka, gwiazda betlejemska, pokój ludziom dobrej woli, święty Mikołaj vel Dziadek Mróz, choinka, uwagi na temat tradycji kulinarnych i wreszcie dowcipna aluzja do izby wytrzeżwień. Oczywiście w każdym wariancie powyższe elementy są inaczej spreparowane. Dla wierzących występuje stajenka z Dzieciątkiem, ale dla rolników jest ona powiązana z zagadnieniem pasz treściwych. Dla tygodnika katolickiego mamy gwiazdę betlejemską, natomiast dla organów rad narodowych gwiazda ta odgrywa rolę zapasowego punktu oświetleniowego na wypadeh tradycyjnej awarii elektrowni. W wariancie dla wędkarzy główny nacisk położony jest na potrawy z ryb, a w wariancie dla ruchu amatorskiego przytacza się nuty i tekst kolędy na chór a capella.
Tak, proszę państwa, grudzień to okres wielkich żniw dla ludzi pióra.
Nie jestem pod tym względem lepszy od innych. Gdy zadzwonił telefon i usłyszałem, że „Dookoła” zamawia u mnie felieton świąteczny („…może być opowieść wigilijna”) od razu zobaczyłem oczami duszy zł 470 (po potrąceniu podatku). Oczywiście – zgodziłem się.
Usiadłem przy biurku i zacząłem obmyślać temat.
Jak wyobrażam sobie noc wigilijną?
Oto jeden z dyrektorów MHD odziany w wykwintne kalesony z Galluxu, w portki i szamerowaną czamarę z Centralnego Domu Odzieżowego, przystrojony w długą brodę ze Spółdzielni Fryzjerów „Pierwszy Siwy Włos”, objeżdża służbową „Warszawą” polskie domy i składa pod choinką upominki gwiazdkowe.
Nie! Odpada. Nikt w taką brednię nie uwierzy. Budżet podobnych wydatków nie przewiduje.
A więc może coś na temat: „Wpływ Dziadka Mroza na przyrost ludności w Polsce”? Raczej nie. Kołtuneria zadziobie. Już mam! „Wyrąb choinek a gospodarka leśna”. Niestety. Ten pomysł również musi odpaść. Zapomniałem kupić Rocznik Statystyczny, a bez dokładnych liczb można mówić tylko o miłości albo o budżecie rodzinnym. No tak! O miłości! Świetny pomysł! Dwa serca w rytmie raz-dwa-trzy! Temat wiecznie nowy! Ale czy nie za mało postny jak na opowieść wigilijną? Powiedzą, że jestem erotoman i że odstawiam łamańce z makiem. Jeszcze pozostają sprawy kulinarne. Ach, racja! Zupełnie zapomniałem, że umówiłem się na rybkę z dwoma staruszkami z awangardy literackiej. Muszę już iść. I tak nic sensownego nie wymyślę. W tym stanie rzeczy nie napiszę ani felietonu świątecznego, ani opowieści wigilijnej!
Mógłbym wyciągnąć tę zeszłoroczną, ale etyka pisarska mi nie pozwala. Drukowałem ją przez piętnaście lat z rzędu w piętnastu rozmaitych wariantach. Nie pozostaje mi więc nic innego, jak życzyć wszystkim Wesołych Świąt i Zdrowego Światopoglądu. I niech się dzieje wola nieba, jak mawiał pewien stary hrabia.