Ignacy Krasicki
Bajki i przypowieści
Dziecię i ojciec
Bił ojciec rózgą dziecię, że się nie uczyło;
Gdy odszedł, dziecię rózgę ze złości spaliło.
Wkrótce znowu Jaś krnąbrny na plagi zarobił,
Ojciec rózgi nie znalazł; — i kijem go obił.
Żył jak ptak
śpiewająco
z dnia na dzień
ale
powiedzcie czy może
tak żyć niższy urzędnik
przez wiele lat
Idzie przez moje serce
ojciec
w starym kapeluszu
pogwizduje
wesołą piosenkę
I wierzy święcie
że pójdzie do nieba
Prosił mnie Włoch, w Krakowie, na cześć raz i drugi,
Żebym od jego syna jechał w dziewosłęby.
Głupi, kto na cudzy chleb swej żałuje, gęby,
Pomyśliwszy, stawię się; gdy przyszło do stołu,
Po konfektach wyglądam kapłona z rosołu.
Obrus z śniegiem, z zwierciadłem talerz o met chodzi,
Pięknie wszytko. Ja spluwam, apetyt się rodzi.
Aż z rzodkwią młode masło, przetykane chwastem,
Pierwszym przed mię gospodarz stawia antypastem;
Aż niosą zuppenwasser, polewkę z pietruszki,
Przyprawny móżdżek z główką i cielęce kruszki,
Ślicznym kwieciem upstrzone. Z wczorajszego postu
Nie wąchać, ale mi się dziś jeść chce po prostu.
Kładzie przed mię dobyte z onej główki członki,
A ja wyglądam z czosnkiem wołowej wędzonki,
Ledwie drzwi skrzypną, albo sztuki mięsa z grochem;
Ze główki nierad jadam, przysięgam przed Włochem.
Aż na upstrzonej misie w rozmaite wzory
Dwanaście wróblów niosą z kaulefijory;
I na ząb mi nie padnie, chociem ich zjadł kilka:
Biednież się najeść mięsa, gdzie kość jako szpilka.
Nastąpią malowane galarety za tem;
Myślę, co dalej czynić mam z tym odrwiświatem:
Czy ja krowa na głąbie, czy koza na kwiatki?
Gniewam się i tylko mu nie wspomnię pań matki.
Toż ślimaki, ostrygi, podobno i żaby:
Rozumiejąc prawdziwie, że wieprzowe schaby
Albo jakie misternie upieczone ptastwo,
Siągnę z nożem do misy, aż ono plugastwo.
Wytrząsa Włoch skorupy, kosteczki osysa.
Aż znowu druga po tej następuje misa:
Para w nie zasuszonych gołąbiątek pałkach,
Tamże rznięte kogutom grzebyki przy jajkach,
Toż kochane blomuzie. Na samo przezwisko,
Miasto jedzenia, już mi do ublwania blisko.
Wety za tym z dawnego nastąpią zwyczaju:
Naprzód rozmaitego sałaty rodzaju,
Szpinaki z selerami, szparagi z karczochem,
Białe grzanki, jakimsi przysypane prochem,
Parmezanu jak papier i orzechów garstka.
Wziąwszy potem kieliszek,; mało od naparstka,
Z rozlicznymi figlami, jako krzyształ czysty:
Bon proface, senior, ,de lacrima Christi!
Pije do mnie, ja sobie po polsku tłumaczę,
Że od głodu, za stołem, tylko nie zapłaczę.
Więc co przytknie do gęby, to patrzy, to słucha,
Więcej nie połknie, tylko jako jedna mucha;
Za każdym razem kląśnie i oka przymruży,
A mnie tym bardziej ckliwo, im smakuje dłużej.
Za czym, ledwie mnie dojdzie, wszytko oraz całkiem,
Że nie z kieliszkiem, jednym połknąłem michałkiem.
Upuściwszy nóż z garści, pojźry na mnie krzywo,
Że tymże haustem wino, którym piję piwo.
Więc że drugiego czekać na mnie było długo,
Dziękuję za on obiad, obiecuję mu go
Odwdzięczyć; prowadzi mnie na ostatnie wschody.
Zbieram nogi co prędzej do swojej gospody;
Już czeladź po obiedzie: „Złodzieje, czemuście
Zjedli?” „Jeszcze została słonina w kapuście,
Jest i bigos cielęcy.” A ja krzyknę głosem:
,,Dawaj po włoskiej uczcie kapustę z bigosem!”
Walę łyżką oboje; toż wysławszy boki,
Wypiwszy garniec wina, przysięgę, że póki
Włoszy w Krakowie i ja póki żywy będę,
Do włoskiego bankietu na czczo nie usiędę.
Nazajutrz każę chłopcu, żeby miał nóż myty:
„Pójdę znowu do Włocha, pójdziesz ze mną i ty.”
Dopieroż ten niecnota pocznie kląć i łajać:
„A kiegoż tam nieszczęścia – rzecze – nożem krajać?”
I po gębieć tam mało, prócz jednego nosa,
Gdzie jeść nic, tylko wąchać: delicata cosa.
Kochany dziadku,
Idzie zima. Ta prawdziwa – ze śniegiem i mrozem, który nie daje wyjść z domu na dłużej, niż krótki spacer po lesie. Zima, kiedy chce się tylko siedzieć w domu z kubkiem czekolady, słuchać skrzypienia drzew w ogrodzie i cichych głosów starego domu.
Długo już nie było takiej zimy…
Przez ostatnie lata śnieg padał krótko i topniał zaraz potem. Wszędzie błoto i kałuże. Zdenerwowani ludzie. Tłumy w sklepach. Kłótnie… I wiesz? Wszystko było takie sztuczne… Plastikowe bałwany. Wyścigi po największe drzewko… Jakby duch świąt uciekł gdzieś razem z dzieciństwem. Mikołaj stał się papierową listą tego, co w przyszłym roku może być potrzebne. Zgubił gdzieś swój bezdenny wór z prezentami i kazał liczyć pieniądze. Wybierać rzeczy użyteczne, zamiast tych najpiękniejszych.
Ale to był tylko początek. Świętowanie zaczyna się od pierwszej gwiazdki. Niebo było zwykle zachmurzone, więc siadaliśmy do stołu na tyle wcześnie, żeby zdążyć na wiadomości…
Kolacja na szczęście w większości była własnej roboty. Babcia ciągle świetnie gotuje! Gwiazdy z programów kulinarnych, to w porównaniu z nią amatorzy. Pewnie dobrze pamiętasz, jak podróżowaliście po całym świecie. Nie było mnie tam z Wami, ale każdego z krajów babcia dała mi posmakować. Opowiadała mi o nich. Niezbyt często. Przy stole mówiliście raczej o polityce. Właśnie! W święta zawsze mówiliście tylko o tym, narzekając, że to wszystko głupoty. Ale brnęliście w temat dalej. Ciekawe, czy teraz byś coś zmienił… Czy nie powiedziałbyś „Cieszę się będąc tu z wami!”?
Rozmawialiście bardzo długo. W końcu ktoś sugerował otwieranie prezentów. Jako najmłodsza w towarzystwie musiałam je rozdawać. Tak, jak kiedyś. To chyba było dla Was ważne… Ale mnie nie bawiło już tak, jak wtedy, kiedy miałam tych kilka, czy kilkanaście lat.
Nigdy Ci tego nie mówiłam… I właściwie już nie powiem, ale widzisz – od tych kilku lat święta są dla mnie prawie nic niewarte. Odarte z magii, tajemnic. Mikołaja już dawno nie ma, a prezenty… Właściwie większość kupuję z rodzicami. Później tylko zawijają je w kolorowy papier i kładą pod drzewkiem. Z roku na rok coraz mniej. Nas też ubywa. Część rodziny pracuje. Część się wyprowadziła.
Nikt już nawet nie chce śpiewać kolęd. Nie… Może właśnie chcą? Tylko, że akurat w radiu jest nowa płyta z gazety… Albo ktoś nie umie śpiewać i wstydzi się zacząć.
W idealnym, młodym świecie nie ma miejsca na tradycję. Wiedziałeś to, prawda?
Mówiłeś, że na Ciebie też już czas. Jak o zwykłej rzeczy, którą robi się ot, tak.
Wiedziałeś, że Ty też musisz już odejść. Śmiałam się wtedy. Mówiłam „Nie spiesz się tak! Dobrze się trzymasz!”. Przecież tak było.
Myślałam, że kiedyś jeszcze razem zobaczymy prawdziwe święta. Spadnie śnieg i pójdziemy na sanki, a ludzie będą patrzeć zdziwieni i zastanawiać się dlaczego starszy pan ciągnie za sobą dorosłą babę śmiejąca się, jak wariatka.
Dlaczego wierzę w przyjście tej zimy? Właśnie… Nie zdążyłam Ci tego powiedzieć, a myślę, że byłbyś szczęśliwy słysząc to…
Kiedy leżałeś w szpitalu, okazało się, że niedługo nasza rodzina powiększy się o jednego członka. Małego człowieczka, który spojrzy na swoją pierwszą gwiazdę i usłyszy chrobot sań na dachu.
I wszystko zacznie się od nowa.
What man dost thou dig it for?…
Hamlet
1
– Jeśli ma Polska pójść nie drogą mléczną
W cało-ludzkości gromnym huraganie,
Jeżeli ma być nie demokratyczną,
To niech pod carem na wieki zostanie!
2
Jeśli mi Polska ma być anarchiczną,
Lub socjalizmu rozwinąć pytanie,
To już ja wolę tę panslawistyczną,
Co pod Moskalem na wieki zostanie!
3
Tu oba dłońmi uderzą w kolana,
Aż się poruszył stół, za stołem ściana,
Aż się oberwał z gwoździem krzyż gipsowy
I padł, jak śniegu garść…
… Koniec rozmowy.
Wersal 1850
Przez wszystko do mnie przemawiałeś – Panie,
Przez ciemność burzy, grom i przez świtanie;
Przez przyjacielską dłoń w zapasach z światem,
Pochwałą wreszcie – ach! – nie Twoim kwiatem…
I przez tę rozkosz, którą urąganie
Siódmego nieba tchnąć się zdaje – latem –
I przez najsłodszy z darów Twych na ziemi,
Przez czułe oko, gdy je łza ociemi;
Przez całą dobroć Twą, w tym jednym oku,
Jak całe niebo odjaśnione w stoku!…
Przez całą Ludzkość z jej starymi gmachy,
Łukami, które o kolumnach trwają,
A zapomniane w proch włamując dachy,
Bujnymi z nowa liśćmi zakwitają.
Przez wszystko!…
Panie! – ja nie miałem głosu
Do odpowiedzi godnej – i – milczałem:
Błogosławionym zazdrościłem stosu
I do Boleści jak do matki drzałem –
I jak z bliźnięciem zrosły w pół z Zapałem,
Na cztery strony świata mając ramię,
Gdy doskonałość Twą obejmowałem,
To, jedno słowo, wyjąknąwszy: „kłamię”,
Do niemowlęctwa wracam…
Jestem znamię!…
Sam głosu nie mam, Panie – dałeś słowo,
Lecz wypowiedziéć któż ustami zdoła?
Przez Ciebie prochów stałem się Jehową,
Twojego w piersiach mam i czczę anioła –
To rozwiąż jeszcze głos – bo anioł woła.