czytanki.pl
  • Bajki i baśnie
  • Powieść
  • Okolicznościowe
    • Boże Narodzenie
    • Wielkanoc
    • Dzień babci
    • Dzień dziadka
    • Dzień matki
  • Piosenki i kołysanki
  • Wiersze i wierszyki
    • Rymowanki i wyliczanki
  • Audiobooki
  • Inne
    • Cytaty
    • Fragmenty książek
    • Dla dorosłych
    • Przysłowia
    • Zagadki
    • Zagraniczne
Artur Oppman - "Duchy" - czytanki.pl
Wiersze i wierszyki

Duchy

by Katarzyna Jerzykowska 30 kwietnia 2017

Artur Oppman

Duchy

Czasem, kiedy samotny w Starem Mieście chodzę,
Zwłaszcza w godzinę zmierzchu pół srebrną, pół ciemną,
Zda mi się: ktoś znienacka stanął na mej drodze,
Jakby mnie chciał zatrzymać i poszeptać ze mną.

Rynek się melancholją wypełnia rozlewną,
Jakby wszystkich łez skrytych spływał deszcz nawalny,
Wkrąg nie widzę nikogo, ale wiem na pewno,
Że jest tu ktoś istotny, chociaż niewidzialny.

Kiedy w własnej mej duszy zatopiony hymnie,
Dumam w starej katedry tęczowym zakątku,
Zmysłem serca wyczuty, duch usiada przy mnie,
Który będzie na końcu i był na początku.

Pod kamienną podłogą próchnieją szkielety,
Tak, jak życie, z dnia na dzień, czyni nas popiołem, —
Nie wiem, kim jesteś, duchu, ale myśl poety
Czuje, żeś był człowiekiem, a jesteś aniołem.

Gdy cichego zaułka każde załamanie
Malują fantastycznie księżycowe smugi,
Na średniowiecznych murów osrebrzonej ścianie,
Obok mojego cienia spostrzegam cień drugi.

Językiem dawno zmarłych gada głaz za głazem,
Skrywane tajemnice zwierzając wzajemnie, —
I tak w pustych ulicach wędrujemy razem
I rozumiem, że tamten chce, by przeszedł we mnie.

Niekiedy, w jasnowidztwa minutę najrzadszą,
Zjawia mi się, wezwany, ten, którego żądam,
A przechodzący ludzie ze zdziwieniem patrzą,
Kogo słucham, na kogo tak chciwie spoglądam.

Ja go znam z nocy natchnień, która grób porusza
I zetlałą garść prochu robi życia zdrojem,
Gdy mi mówi o sobie jakaś wielka dusza,
Przywołana na ziemię uwielbieniem mojem.

Tak mi się w cud zamienia czujny obowiązek,
W którym z żywych kamieni krzesać iskry muszę
I gdyby nie ten bratni z zaświatami związek,
Tobym spalił swe serce i odskrzydlił duszę.

Dlategom przeciw ziemi w nieustannym buncie
I szamotam się z życiem, jak ptak za kratami,
Pozornie tylko żyję pośród was, a w gruncie
Od duchów do was mówię, i jestem z duchami.

30 kwietnia 2017 0 comments
0 FacebookTwitterPinterestEmail
Artur Oppman - "Dachy" - czytanki.pl
Wiersze i wierszyki

Dachy

by Katarzyna Jerzykowska 30 kwietnia 2017

Artur Oppman

Dachy

Świat dachów staromiejskich jest to świat odrębny,
Jak z blachy zardzewiałej dziwacznie pogięty,
Zjeżony karpiówkami jak potwór stuzębny
I sztucznie połamany w skręty i zakręty.

Na ten poemat dachów, gdy poglądam z góry,
Jak zbieracz, co odkopał precjoza rozliczne,
Podziwiam arabeski zamierzchłej kultury
I wnikam niespodzianie w zjawy fantastyczne.

Każdy dom ma tu swoją poetycką postać,
Do żadnego z sąsiadów niepodobny całkiem, —
I gdybym kiedykolwiek miał czemś z muru zostać,
Tylko takiego dachu chciałbym być kawałkiem.

Mam słońce i lazury, mam zieleń facjatek
I podstrysze do marzeń jak piwnicę winiarz,
Cieszy mnie w oknie panna i w jej ręku kwiatek,
A straszy wyłażący z dymnika kominiarz.

Takim tchem średniowiecza, cudownym jak baśnie,
Lub jak sen pijanego Michała Anioła,
Na Rynku staromiejskim dwieście lat jest właśnie
Czamerów kamienica, róg Krzywego Koła.

Jej dach, kaprys poety, ma trzy kondygnacje,
Jakby je mistrz wysyłał na żórawich piórach,
Pierwsza — to okap domu, druga: świętych stacje,
A najwyższa, jak widmo, ginie już w lazurach.

Dachy są koronami staromiejskich tynów,
Malowane od wieków wszystkich blasków tęczą,
I jak skroń bohaterów girlandy wawrzynów,
Tak je kołpaki śniegu albo słońca wieńczą.

Stosownie do dnia pory mają różne barwy
I różne obyczaje przygodnych mieszkańców,
W noc koty po nich krążą, jakby czarne larwy,
Skore do spazmatycznych romansów i tańców.

Uwypukla raj koci srebrnolica Djanna
Dachówki ich łożnicy srebrząca jak blaszki,
Z poza fuksyj kwitnących zerka stara panna
I chciwie podpatruje Maciusiów igraszki.

A gdy nów tajemniczy sinem światłem broczy
I Bóg mi daje czytać z przeszłości kurhanu,
Z podniebnego pięterka zatapiam w nie oczy,
Chłonąc kolory miedzi, kiru i grynszpanu.

30 kwietnia 2017 0 comments
0 FacebookTwitterPinterestEmail
Artur Oppman - "Orlątko" - czytanki.pl
Wiersze i wierszyki

Orlątko

by Katarzyna Jerzykowska 30 kwietnia 2017

Artur Oppman

Orlątko

O mamo, otrzyj oczy
Z uśmiechem do mnie mów,
Ta krew, co z piersi broczy —
Ta krew — to za nasz Lwów!…
Ja biłem się tak samo
Jak starsi — mamo, chwal!…
Tylko mi Ciebie, mamo,
Tylko mi Polski żal!…

 Z prawdziwym karabinem
U pierwszych stałem czat…
O, nie płacz nad twym synem,
Co za Ojczyznę padł!…
Z krwawą na kurtce plamą
Odchodzę dumny w dal…
Tylko mi Ciebie, mamo,
Tylko mi Polski żal…

 Mamo, czy jesteś ze mną?
Nie słyszę Twoich słów —
W oczach mi trochę ciemno…
Obroniliśmy Lwów!
Zostaniesz biedna sama…
Baczność! Za Lwów! Cel! Pal!
Tylko mi Ciebie, mamo,
Tylko mi Polski żal!…
listopad 1918

30 kwietnia 2017 0 comments
0 FacebookTwitterPinterestEmail
Artur Oppman - "Baśń o dziadowym synu co królem został" - czytanki.pl
Bajki i baśnie

Baśń o dziadowym synu, co królem został

by Katarzyna Jerzykowska 30 kwietnia 2017

Artur Oppman

Baśń o dziadowym synu, co królem został

Stała chata uboga
Pośród puszczy głębokiej,
Dąb się nad nią rozrastał
Stary, krzepki, wysoki.

W chacie mieszkał dziad siwy,
Nie miał ręki i nogi,
Chadzał biedak po prośbie,
Oj, niemało zszedł drogi.

Dobrzy ludzie staremu
Chleb i krupy dawali,
A on szeptał paciorek
I pomału szedł dalej.

Co wieczora do chaty
Znosił sakwy nie próżne,
I spożywał z swym synkiem
Uzbieraną jałmużnę.

Bo miał synka ślicznego
Stary żebrak kaleka,
Boża nad nim czuwała
W biednej chacie opieka.

Bo choć w nędzy w pustkowiu
Mały Franek rósł zdrowo
Jasnowłosy, rumiany
Na pociechę ojcową.

Dobre było to chłopię,
Nie złośliwe, nie psotne,
W leśnej chacie dni całe
Przepędzało samotne.

Więc nie mając rodzeństwa,
Które kochałby szczerze,
Z borowemi zwierzęty
Franek zawarł przymierze.

Doskonale go znały
Leśne ptaki figlarne,
Gile z łebkiem czerwonym,
Wilgi żółte i czarne.

Makolągwy, sikorki,
Szpaki wielkie mądrale
Przybiegały do niego
I nie bały się wcale.

Sarny śliczne, łagodne
I tchórzliwe zajączki
Szły na jego wołanie
I chleb jadły mu z rączki.

On je karmił codziennie,
Czasem cukrem częstował,
Bo też wszystkie zwierzątka
Bardzo Franek miłował.

Nigdy żadnej im krzywdy
Nie uczynił, broń Boże!
I tak sobie swobodnie
Żył w ogromnym tym borze.

Długo trwało to szczęście.
Chłopak wyrósł nie lada,
Już się czytać nauczył
Z abecadła od dziada.

Różne pieśni nabożne
Nucił sobie z książeczki,
Czasem także z krakowska
Śpiewał świeckie piosneczki.

Aż się żebrak kulawy
Po raz drugi ożenił,
I odrazu się cały
Los Frankowy odmienił.

Zła macocha — niecnota
Ledwo weszła do chaty,
Rozpędziła chłopczynie
Rój przyjaciół skrzydlaty.

Pierzchły ptaki przed jędzą,
Pierzchły sarny, zające —
Tęsknił biedny sierota
Z przyjaciółmi w rozłące.

A macocha go biła,
Skąpiąc jadła, napoju,
Jagodami żył Franek,
Czystą wodą ze zdroju.

Aż nareszcie starego
Namówiła poczwara:
Niech w świat idzie darmozjad
O robotę się stara.

Dość już długo próżnował,
Niech zarabia na siebie,
Jeśli będziesz go trzymać,
To ja pójdę od ciebie.

Tak to ciągle trajkocze
Sekutnica macocha,
Żal staremu okrutnie,
Boć synaczka tak kocha.

Lecz cóż począć z złą babą,
Co wojuje dzień cały,
Toż się dostał nieborak
W niesłychane opały.

A więc kiedyś o świcie,
Gdy słoneczko lśni złote,
Płacząc rzewnie z żałości,
Zbudził żebrak sierotę.

— Chodź — powiada — mój synu,
Musisz w świat iść daleki
Za te lasy, doliny,
Hen za góry i rzeki.

Pójdziesz szukać roboty
Kędyś zdala od chaty,
Może ci się poszczęści,
Może będziesz bogaty.

Nad biednymi Bóg czuwa,
Ufaj w Niego, wierz w Niego,
I jak ognia, jak djabła
Strzeż się, synu mój, złego.

Masz tu sakwę wypchaną,
W niej ser z chlebem, kiełbasę,
Masz krup trochę, a do nich
Sól i świeżą okrasę.

Pożegnali się czule,
Popłakali się szczerze,
Franek sakwę wypchaną
Wnet na plecy swe bierze.

Dziad powrócił do chaty,
A sierota szedł żwawo,
Zaś słoneczko na niebie
Już świeciło jaskrawo.

Swe modlitwy poranne
Uroczyście las śpiewa.
Na cześć Boga wielkiego
Szumią krzewy i drzewa.

Ptaki śliczną pieśń dzwonią,
Echa lecą za rzekę,
I nasz Franek nieborak
Zaczął „Kto się w opiekę…”

Idzie sobie, śpiewając,
Do południa już blisko,
Wtem spostrzega na boku
Rozkopane mrowisko.

Mrówki w wielkiem strapieniu
Krzątają się, biegają,
Jak naprawić mrowisko
Widać rady nie mają.

Wtem się jedna największa
Ludzkim głosem odzywa:
— Daj nam pomoc, sieroto,
Boś ty dusza poczciwa.

Napraw nasze mieszkanie,
A ja daję ci słowo,
Że na twoje wezwanie
Będę zawsze gotową. —

Franek wziął się do pracy
I niedługo się bawił,
Bo w niecałą godzinę
Już mrowisko naprawił.

Dziękowała mu mrówka
I tak rzekła do niego:
— Gdy cię, chłopcze, na świecie
Spotka kiedy co złego,

To się odwróć na zachód
Czy to we dnie, czy w nocy
I zawołaj: Hej, mrówko,
Śpiesz ku mojej pomocy.

Ja natychmiast się stawię,
Dopomogę w potrzebie,
Za to serce poczciwe,
Dziś doznane od ciebie.

Idzie Franek znów dalej,
Tak na duszy mu błogo…
Czasem wspomni z tęsknotą
Swoją chatę ubogą.

Wspomni ojca starego
I grób matki rodzonej…
Kiedyż, kiedyż powróci
W ukochane te strony?

Tak dumając, sierota
Nad brzeg rzeki nadchodzi,
Pusto, cicho dokoła,
Ni rybaków, ni łodzi.

Tylko ryba ogromna,
Cała w złotym lśniąc blasku,
Ledwie żywa biedaczka
Trzepocze się na piasku.

Ma na głowie koronę,
Łuskę złotą ma całą
I przemówi do Franka,
Co się zbliża nieśmiało:

— Wrzuć mnie, chłopcze kochany,
Wrzuć z powrotem do wody
I uratuj ryb króla
Z tej nieszczęsnej przygody!

Ja ci kiedyś odsłużę,
Dopomogę w potrzebie
Za tę wielką przysługę,
Dziś doznaną od ciebie.

Tylko zwróć się na zachód,
Czy to we dnie, czy w nocy
I zawołaj: Hej, rybo,
Śpiesz ku mojej pomocy.

Franek chwili nie zwleka,
Rybę wrzuca do rzeki,
A sam dalej znów rusza
W świat nieznany, daleki.

Już i słońce zachodzi,
Noc niedługo zapadnie.
Franek widzi: woddali
Miasto wznosi się ładnie.

Wieże pną się do góry,
Na nich krzyże błyskają
I chorągwie barwiste
Na wietrzyku wiewają.

Wtem na skraju już lasu
Patrzy, we krwi ktoś leży,
Pewno znaczny, bogaty,
Sądząc z pięknej odzieży.

Chcąc dopomóc rannemu,
Franek bliżej podchodzi,
Nagle głos się rozlega:
Jest zabójca! jest złodziej!

I z za krzaków wybiega
Gwarna zgraja żołnierzy,
Wiążą Franka sierotę
I prowadzą do wieży.

Ten zabity — to właśnie
Był dworzanin królewski!
Jak tu wybrnąć z kłopotu?
Ratuj, Ojcze Niebieski!

Na sąd chłopca prowadzą,
Siedzą groźni sędziowie,
Każą mówić Frankowi,
Niech jak było opowie.

A więc biedny sierota
Opowiada rzecz całą:
Że nic o tem nie wiedział,
Co w gęstwinie się stało.

Chciał bliźniego ratować
I wpadł w takie opały,
Ze wzruszenia niebożę
Blednie, trzęsie się cały.

Wtem się ozwą sędziowie
— Możeś, chłopcze, niewinny,
Może tego dworskiego
Zabił w boru kto inny?

Lecz aby nas przekonać
Musisz nocą, chłopaku,
Przebrać ziarnko po ziarnku
Korzec piasku i maku.

Jeśli zrobisz to dobrze,
Król cię weźmie do dwora;
Gdy nie sprawisz, to czekaj
Katowskiego topora.

Siedzi Franek w swej celi
I narzeka — nieboże,
Taka praca ogromna,
Któż podołać jej może?

To nie w ludzkiej jest mocy,
Nikt nie zrobiłby tego,
I łzy gradem sierocie
Biegą z oczu i biegą.

A wtem mrówkę przypomniał
Wśród posępnej tej nocy,
I zawołał: — Hej, mrówko!
Śpiesz ku mojej pomocy.

Ledwo tak się odezwał,
Mrówka przed nim stanęła,
On ją prosi: — O mrówko,
Weź się prędko do dzieła!

Przebierz piasek od maku,
Bo inaczej, mój Boże!
Kat obetnie mi głowę,
Nim ukażą się zorze.

— Czekaj, Franku sieroto,
Nie lękaj się niczego,
Zaraz tutaj na pomoc
Moje siostry nadbiegą.

I w istocie szparami
Mrówki idą bez liku,
Czarne oraz czerwone
W zgodnym snują się szyku.

Już ich pełne więzienie,
Już do pracy się wzięły,
Mija jedna godzina,
Dwie godziny minęły.

A gdy trzecia wybiła,
Aż odetchnął sierota,
Bo już była skończona
Cała owa robota.

Podziękował serdecznie
Dobrym mrówkom chłopczyna,
A już właśnie na niebie
Świt się złocić zaczyna.

Wchodzą groźni sędziowie,
Stoją wszyscy w podziwie
— Tak, tyś, chłopcze, niewinny,
Tyś niewinny prawdziwie.

Snać ci Pan Bóg dopomógł
W tej ogromnej robocie,
I życzliwie dłoń zacną
Uścisnęli sierocie.

A król owej krainy
Wziął do dworu sierotę,
Dał mu szablę srebrzystą
I odzienie dał złote.

Upodobał go sobie,
Wziął do swojej osoby,
I nasz Franek szczęśliwie
Już od owej żył doby.

Raz król z dworem na spacer
Jechał sobie wesoło,
Była wiosna na świecie,
Wszędzie jasno wokoło.

Wtem na moście koń króla
Stanął dęba i oto
Król się zachwiał… (na głowie
Swą koronę miał złotą)

Król się zachwiał, korona
Spadła z głowy do rzeki,
Utonęła w głębinie,
Ach, przepadła na wieki.

Wielki lament, krzyk wielki
Wnet rozlega się w mieście,
Słychać mężczyzn płakanie,
Słychać jęki niewieście.

Bo wiadomo powszechnie,
Że gdy zginie korona,
To krajowi całemu
Wielka bieda sądzona.

Król ogłasza: kto z rzeki
Wydobędzie koronę,
Ten dostanie w nagrodę
Moją córkę za żonę.

I połowę królestwa
Dam w posagu zuchowi,
Który z głębi bezdennej
Drogi klejnot wyłowi.

Idzie Franek nad rzekę
Koło samej północy,
Woła: — Rybo! hej, rybo!
Śpiesz ku mojej pomocy.

Zaszumiała głębina,
Ryba z wody wypływa
— Czy ci mogę w czem pomóc?
Jakże jestem szczęśliwa!

— Daj mi złotą koronę,
Co upadła do rzeki,
A ja tobie, o rybo,
Będę wdzięczny na wieki!

Ryba w głębi zniknęła,
Krótką chwilę jej niema,
Wypłynęła i w pysku
Drogi klejnot ów trzyma.

Janek rybie dziękował,
Wziął przepyszną koronę
I na zamek szedł pański
Na komnaty złocone.

Gdy król ujrzał swą zgubę,
To się wielce ucieszył,
Na spotkanie Frankowi
Z tronu swego pośpieszył.

Dał mu śliczną królewnę,
Dał królestwa połowę,
Ucałował, uściskał,
Ubrał w szaty godowe.

I wyprawił wesele
Takie huczne, aż miło,
Jak to tam się hulało!
Jak to tam się tańczyło!

Franek ojca sprowadził,
Wojewodą go zrobił,
W puszczy kościół zbudował
I bogato ozdobił.

Potem księciem on został,
Żył szczęśliwie i długo,
Zawsze dobry, serdeczny
Wiernym Bożym był sługą…

30 kwietnia 2017 0 comments
0 FacebookTwitterPinterestEmail
https://www.czytanki.pl/wp-content/uploads/2017/04/hans-christian-andersen-historia-roku.mp3
AudiobookiBajki i baśnie

Historia roku

by Katarzyna Jerzykowska 30 kwietnia 2017

Hans Christian Andersen

Historia roku

tłum. Cecylia Niewiadomska

Był styczeń. Od rana srożyła się straszna zadymka, śnieg pędził przez ulice całymi chmurami, sypał z dachów, uderzał w szyby, bił przechodniów po twarzy, to znowu wirował w powietrzu, wichrem kręcony. Ludzie biegli skuleni, śpiesząc niesłychanie, mrużąc oczy, wpadając na siebie co chwila i ostrożnie rozchodząc się w strony przeciwne, aby nie upaść od zdradzieckich, silnych porywów wiatru. Powozy i konie wyglądały jak cukrem posypane, lokaje odwracali się bokiem do wiatru, stangreci wytężali siłę i uwagę, aby kogo nie przejechać, choć konie posuwały się bardzo powoli, tonąc w głębokich zaspach.

Prawdziwa burza śnieżna.

Uspokoiła się wreszcie pod wieczór, odmieciono ścieżki pod ścianami domów, ale tak wąskie, że jeśli na której spotkało się dwóch ludzi, to stali dość długo naprzeciw siebie, gdyż żaden z nich nie miał odwagi wstąpić w śnieg głęboki.

Wieczór był już pogodny, ani cienia wiatru, niebo czyste, jakby kto wymiótł obłoki, usypane gwiazdami, które świeciły tak jasno, jak gdyby je wyczyszczono świeżo podczas burzy. Mróz ścinał śnieg, który skrzypiał pod stopami. Nad ranem był tak twardy i ścięty skorupą lodową, że wróble mogły skakać po nim, szukając pożywienia, którego nie było.

— Pi, pi! — odezwał się jeden żałośnie — to mi piękny Rok Nowy! Stary był daleko lepszy i mógł sobie zostać jeszcze. Ten mi się wcale nie podoba i mam chyba prawo na niego narzekać.

— Tak, tak — potwierdził drugi — ludzie narobili tyle hałasu, witając go aż wystrzałami. Nie wiedzieli sami, co robić z radości, że sobie stary poszedł. Ja cieszyłem się także razem z nimi, bo myślałem, że zaraz nastąpią dni ciepłe — a tymczasem nic z tego! Zimniej jeszcze, niż było. Ludzie widocznie pomylili się w rachunku.

— Naturalnie — pisnął trzeci, stary, mądry, wróbel, nieco siwy na czubku. — Ludzie mylą się bardzo często. Zrobili sobie coś takiego, co nazywają kalendarzem i zdaje im się, że cały świat będzie stosował się do ich wynalazku. A świat ma swoje prawa. Kiedy nadejdzie Wiosna, wtedy się zacznie Rok Nowy: tego nikt nie odmieni i ja też tak czas liczę.

— Ale kiedyż ta Wiosna przyjdzie? — dopytywały inne.

— Przyjdzie ona, kiedy bociany powrócą; na pewno czasu określić nie można, a szczególniej tu w mieście — tu o tym nikt nic nie wie — na wsi lepiej się znają na tych rzeczach. Może lepiej tam się udać i zaczekać na nią? Zawsze ona tam bliżej.

— Bardzo to pięknie — pisnął inny wróbel, który skakał dokoła, ćwierkając coś sobie, ale dotąd nie odzywał się wyraźnie. — Bardzo to piękny pomysł — powtórzył — może dowiecie się tam czegoś pocieszającego, ale ja nie polecę. Mam tutaj w mieście wiele dogodności, których bym nie znalazł na wsi. Niedaleko, na przykład, mieszkają tu ludzie, którzy sobie wymyślili bardzo rozsądną zabawkę: zawiesili na murze kilka doniczek od kwiatów w ten sposób, że wielki otwór przylega do ściany, a tylko mały w denku zwrócony jest na świat. Przez ten mały otworek można się dostać do środka i mieć bezpieczne schronienie przed śniegiem. Gdzież na wsi znajdę podobne mieszkanie? Tutaj bardzo nam dobrze i wygodnie z dziećmi, a chociaż wiem, że ludzie nie zrobili tego dla nas, tylko dla własnej przyjemności, pochwalić ich za to muszę. Sypią nam też czasem okruszyny chleba, gdyż przyjemnie im patrzeć, jak kręcimy się i zajadamy. To wszystko są ważne rzeczy i nie można ich porzucać lekkomyślnie. Toteż pewna jestem, że mój mąż zostanie w mieście, więc naturalnie i my zostaniemy.

— A my lecimy na wieś dowiedzieć się czegoś o wiośnie — zaszczebiotało chórem kilka młodych wróbli i odleciały zaraz.

Na wsi mróz był większy, a wiatr ostry i przenikliwy pędził białe tumany przez pola śnieżyste. Drogą na wozie jechał chłop w kożuchu i czapce baraniej, bijąc się po ramionach, aby rozgrzać ręce w grubych, ciepłych rękawicach; bat spokojnie leżał obok; chude konie biegły w kłębach ciepłej pary.

Śnieg skrzypiał pod kołami, a wróble skakały za wozem, zziębnięte i zmęczone.

— Pi, pi! Kiedyż tam przyjdzie znowu Wiosna? Pi, pi! Tak długo już na nią czekamy!

— Długo, długo! — powtórzył jakiś głos przeciągle, który zdawał się płynąć z pobliskiego wzgórza, podobnego do góry śnieżnej.

Może to było echo, a może głos starca, siedzącego na wzgórzu mimo wichru i zamieci: w białej odzieży, cały śniegiem osypany, zdawał się białym królem, który z wysokiego tronu patrzy na swoje państwo. Białe włosy spadały mu aż na ramiona, biała broda pierś zasłaniała i tylko jasne oczy świeciły jak gwiazdy lodowe.

— Co to za starzec? — świergotały wróble.

— Ja wiem! Ja wiem! — zakrakał stary kruk na płocie, ptak niezmiernie rozumny, który też nie gardził najdrobniejszym ptaszkiem, bo wiedział, że wszystkie równe są w oczach Boga. — Ja go znam — odpowiedział też wróblom — to Zima. To staruszek Rok Stary, który nie umarł wcale, chociaż tak napisano w kalendarzu, ale jako opiekun młodej Wiosny oczekuje tu na nią. Hu! co za mróz. Zimno wam, dzieciaki?

— O, zimno! Ale wszyscy świadczcie teraz, że miałem słuszność mówiąc, że kalendarz to wymysł ludzi, którzy chcą rządzić Naturą, a naprawdę sami o niczym nie wiedzą. My się z nią lepiej znamy, my, jej dzieci.

Upłynął tydzień, drugi, trzy tygodnie. Żadnej zmiany. Staw wielki, zamarznięty, patrzał w niebo martwą źrenicą: w powietrzu unosiły się mgły wilgotne, zimne: ciemne chmury wron bez krakania, milczące przeciągały ponad białą ziemią. Wszystko spać się zdawało.

Wtem błysnął promień słońca, przemknął po jeziorze, które zajaśniało, niby żywe srebro; białość pól pociemniała, wierzchołki pagórków wysunęły się ciekawie spod śniegu. Lecz biała postać starca pozostała wyczekująca na najwyższym wzgórzu, z oczyma zwróconymi w stronę południową. I patrząc tam, nie widział, jak kobierzec Zimy znikał nieznacznie, cieniał, tonął w ziemi, aż tu i ówdzie ukazały się miejsca zielone, na których zaroiło się zaraz od wróbli.

— Kiwit! kiwit! Czy to Wiosna już przybywa?

— Wiosna! — powtórzyło długie, długie echo, a wiatr niósł je daleko, przez łąki i pola, przez lasy ciemne, pełne mchów zielonych, które garbiły się na starych drzewach.

Nagle z południa, w jasnych blaskach słońca ukazały się dwa pierwsze bociany; niosły na skrzydłach dwoje ślicznych dzieci: chłopczyka i dziewczynkę. Stanęły na łące, a dzieci zeskoczyły z nich leciuchno i tuląc się do matki-ziemi, ucałowały ją na powitanie.

Potem szły dalej, wziąwszy się za ręce, a gdzie stąpnęły ich nóżki maleńkie, kwiat wyrastał spod śniegu. Pełne uśmiechów biegły wesoło do wzgórza, gdzie siedział biały starzec i radośnie rzuciły się ku niemu.

Ale w tej samej chwili gęsta mgła wilgotna zakryła wszystko: nic nie było widać. Wtem zahuczał gwałtownie wiatr potężny, uderzył czołem w ciężki płaszcz mgły szarej, rozerwał go, poszarpał. Zajaśniało słońce ciepłe i jasne; z wysokiego wzgórza zniknął starzec, Rok Stary, a dwoje ślicznych dzieci zajęło jego miejsce.

— To mi Rok Nowy! — zaśpiewały wróble. — To prawdziwy Rok Nowy! Ten nam zapłaci za wszystkie przykrości, jakie wycierpiałyśmy pod rządami Zimy. To Rok Nowy!

Wszystko dokoła stroiło się i zieleniło; gdzie zwróciły się oczy ślicznych dzieci, tryskały pączki zielone z gałązek, podnosiła się trawka zielona ku górze, zieleniały pola uprawne. Dziewczynka rozśmiała się i drobniutką rączką rzuciła pierwszą garść kwiatów na ziemię: miała ich tyle na lekkiej sukience! Sypała hojnie pełnymi rączkami, a wciąż ich miała mnóstwo nieprzebrane: podniosła się na koniec i obłoki kwiatów rzuciła precz, daleko, na grusze, jabłonie i drzewa owocowe, które stanęły białe jak pod śniegiem, nawet ich listków zielonych widać nie było.

Dzieci klaskały w ręce. Całe stada ptasząt unosiły się ponad ich główkami, a wszystkie szczebiotały: Wiosna! Wiosna! Wiosna!

Ślicznie było na świecie. Z chat wychodziły siwe staruszki, zgarbione, pomarszczone i prostowały się na ciepłym słonku, i wygrzewały się w jego promieniach, i z rozkoszą patrzały na pola i łąki, na żółte kwiatki, rozsiane tak hojnie, jak za dni ich młodości. Wszystko jak było dawniej, piękne, świeże nowe. Błogosławiona Wiosna!

Las ciemny jeszcze, pączki tylko na gałęziach, ale duch życia i tu już przeniknął, pachnie w powietrzu.

Niebieskie fiołki wysuwają kępami swoje wonne główki z zielonego ukrycia, a dalej prymulki, konwalia biała, zawilec gajowy, sasanki, każde źdźbło trawy pełne sił i soków.

Para dzieci na wzgórzu rośnie także szybko, śmiejąc się i śpiewając: płyną daleko wesołe ich głosy.

Ciepły, łagodny deszczyk spadł na ziemię, ożywia na niej wszystko: każda kropelka to błogosławieństwo; wiele ich pada i na głowy dzieci, ale nie czują tego, bo łzy deszczu na ich twarzy mieszają się ze łzami szczęścia. Dzieci złączyły usta pocałunkiem i las zazielenił się w tej samej chwili.

Dzieci wstały z pagórka, wypoczęły i wyrosły. Jakie duże! To już para narzeczonych. Ujęli się za ręce i jak do ślubu idą, strojni w kwiaty, wśród kwiatów. Las rozwiesił nad nimi zielone sklepienie, na cichej ścieżce tylko promienie słoneczne i plamy cienia igrają z wietrzykiem. Jaki rozkoszny zapach młodych liści, jakie powietrze czyste i orzeźwiające! Pośród sitowia szemrze po kamieniach strumyk przejrzysty: jak wąż błyszczy łuską, tak on odbija promienie słoneczne, gdy się wychyli z gąszczu i przemyka po jaśniejszej polanie.

Wszystko żyje, drga życiem, wszystko się rozwija, rośnie, rozlewa wonie, jak uśmiechy szczęścia i czuje w sobie nieśmiertelność.

Skowronek dzwoni wysoko nad polem, kukułka woła głośno, zlewają się w cudowną harmonię radosne glosy wilgi, czyżyka, kosa, pliszki małej. Wiosna, Wiosna! Wierzba tylko nie zdjęła z pączków rękawiczek z ciepłej, białej bawełny: bardzo jest przezorna, ale to nudne!

Upłynęły dni, tygodnie…

Coraz cieplej: gorące prądy płyną przez łąki i pola, żółkną zboża. Na cichych jeziorach rozpostarły się szerokie liście wodnych lilii, pod którymi szukają cienia drobne rybki podczas skwarnego południa. I cisza. Tylko brzęczenie owadów, wytrwale pracujących koło kwiatów; tylko blask, upał.

Na skraju lasu, skąd widok rozległy na chaty wiejskie, kąpiące się w słońcu, na sady i ogrody, girlandy róż świeżych jak rumieniec dziewczęcia, na owocowe drzewa i wiśnie czerwone, soczyste, ciężkie wśród zielonych liści — na skraju lasu siedziała niewiasta. Piękna jest, młoda. Znamy ją: to ona przybyła tak niedawno jako dziecię małe, sypiąc kwiaty. Teraz wzrok jej śmiały zdaje się mierzyć czarne, ciężkie chmury, które się wznoszą z trzech stron coraz wyżej, wyżej, jak skały, jak góry olbrzymie. Niby wezbrane, czarne, skamieniałe morze, schylają się nad lasem i ku niemu płyną.

W lesie umilkło wszystko, jak przez czary; wietrzyk nawet swawolny poruszyć się nie śmie, siedzi gdzieś przyczajony: żaden listek nie drgnie, ucichły świegotliwe ptaki. Cisza, cisza… W całej naturze cisza i oczekiwanie pełne skupionej, milczącej powagi.

A ludzie śpieszą. Na drogach, na ścieżkach pełno jezdnych i pieszych, każdy pod dach dąży, szuka schronienia.

Rozjaśniło się nagle, jakby słońce pękło i błysnął płomień straszliwy, niszczący, oślepiający wszystko… I znowu ciemność, tylko grom potężny ozwał się groźnie, głucho.

Woda strumieniem spływa z niebios na ziemię. Światło i ciemność, cisza i grom znowu. Kwitnąca trzcina chwieje się na ciemnym błocie, jak rozbujane morze, las tonie w ulewie, mgle, smugach deszczu: światło i ciemność co chwila; cisza i gromy, niby skał łamanie.

Trawy i zboża przylgnęły do ziemi, jakby przybite, jakby się już nigdy podnieść nie miały po straszliwej klęsce.

Lecz oto strugi wody zmieniają się w krople, błysnęło słońce, niebo uśmiecha się znowu, na każdym listku perły i diamenty, ptaki śpiewają, rybki wyglądają z wody, mkną w różne strony z podwójną szybkością, brzęczą komary nad wilgotną łąką.

Nad brzegiem morza, na wielkim kamieniu usiadło Lato, silny, dorodny mężczyzna, o mokrych włosach po świeżej kąpieli. Woda spływa z niego, lecz słońce go grzeje; czuje się odmłodzony, pełen siły. I cały świat dokoła czuje się młody i silny, bogaty, piękny, pełny darów bożych.

Piękne, gorące lato!

Słodki zapach płynie z pola koniczyny, miodowy zapach; roje pszczół brzęczących uwijają się nad nim, gromadzą zbiory. Koląca jeżyna kamień ofiarny oplotła zielenią, kamień obmyty deszczem i słońcem oblany. Tu pszczół królowa śpieszy ze swym rojem złożyć ofiarę z wosku i miodu słodkiego. Lato przyjmuje ją wdzięcznie wraz z żoną; oni lepiej od ludzi pojmują Naturę i więcej widzą.

Błysnęły złote gwiazdy na wieczornym niebie, zajaśniał promieniami złoty krzyż na szczycie wieży kościelnej: jasny księżyc świeci między wieczorną zorzą a jutrzenką. To Lato!

Upłynęły dni znowu, upłynęły tygodnie.

Jasne sierpy żniwiarzy błysnęły po polach, w sadach gałęzie drzew gną się ku ziemi pod ciężarem owocu, chmiel rozwiesza bogato swe kiście pachnące, pod liśćmi leszczyny kryją się gniazda orzechów.

Tu zasiadł mąż i żona już nie dzieci i nie młodzieńcy, silni, piękni, dojrzali ludzie. Patrzą na świat dokoła, rozmawiają.

— Jakież bogactwo wszędzie! — szepnęła kobieta. — Błogosławieństwo Boże! Dostatnio, miło, dobrze, a jednak — a jednak — ja sama nie wiem, czemu tęsknię do spoczynku, do spokoju, do ciszy. Nie umiem określić dobrze tego dziwnego pragnienia!… Patrz, tam orzą znowu! Ludziom nigdy nie dosyć, zawsze pożądają więcej. Patrz, bociany idą z daleka za pługiem, ptaki egipskie, które nas przyniosły tu jako dzieci. Czy pamiętasz tę chwilę? Nasze przybycie tutaj? Przynieśliśmy blask słońca, zieloność i kwiaty: i wszystko było takie strojne, świeże. Dziś pociemniało, wiatr rozmiata liście, sczerniały lasy, utraciły barwy, nie zdobią ich w tym kraju złociste owoce…

— Chcesz złota i purpury? — zapytało Lato i wyciągnęło ramię ku polom i lasom. A w tejże chwili bogactwo barw nowych okryło wszystkie drzewa: krzaki róż zajaśniały głogiem purpurowym, winnice okryły się złotem i szkarłatem, z drzew kasztanowych spadał deszcz ciemnych owoców, w lasach zakwitły powtórnie fiołki.

A Królowa Roku była blada i milcząca.

— Zimno! — szepnęła. — Wiatr chłodny. Nocami pada mgła wilgotna. Zimno mi, tęskno — do naszej ojczyzny!…

I smutnymi oczyma żegnała bociany, lecące na południe, żegnała każdego i smutnie ku nim wyciągała ręce.

Odleciały. Na drzewach, dachach domów gniazda puste; w jednym wyrasta wysoki kłos żyta, w innym rzepak kwitnący. Wróble krążą ponad nimi.

— Pi, pi! A gdzież to państwo gospodarze? Niewygodnie im tutaj? Wiatr za chłodny? Więc kraj ten opuścili? Szczęśliwej podróży!

Las zmienia barwy; żółknie i ciemnieje: liść spada suchym deszczem, wiatr jesienny świszcze, porywa resztę.

Późna jesień. Królowa Roku spoczywa znużona na posłaniu z mchu i siana, smutnie patrzy w gwiazdy. Mąż stoi przy niej. Wiatr ostry przemknął pomiędzy drzewami i zabrał chmurę liści; na gałązce obnażonej usiadł motyl, może ostatni motyl tego roku.

Upłynęły dni i tygodnie.

Mgła wilgotna i chłodna, owijała ziemię mokrą chustą, wiatr niósł lodowe igły, noce stały się długie, ponure. Pan, władca roku, sam stanął wśród pola; biały włos mu opada na ramiona, ale on nie wie o tem, myśli, że to płatki śniegu, które z chmur spadają i cienką warstwą okryły już pola.

Dzwon z kościółka ogłosił wieczór wigilijny.

— Oto dzwon Narodzenia — szepnął do siebie Król Roku. — Za chwilę mój następca przyjdzie na świat, a ja będę mógł odejść, tak jak żona moja. Na spoczynek ku jasnym gwiazdom!

Pod zieloną sosną, na której śnieg leżał, w głębi lasu stał Anioł z białymi skrzydłami i zwiastował młodym drzewkom wesołą nowinę.

— Radość ludziom i ptakom, i drzewom zielonym, i wszelkiej żyjącej na ziemi istocie! — wyrzekł starzec na wzgórzu, skąd panował wzrokiem nad całą okolicą. Dla mnie wybiła godzina spoczynku — nowy Król i Królowa otrzymują berło, władzę nad światem.

— Władza, przy tobie jeszcze — odpowiedział Anioł — ona, a nie spoczynek jeszcze twym udziałem. Czuwaj, aby śnieg, leżąc na ziemi, ogrzewał młode zasiewy. Spełniaj obowiązek już nie jako władca, ale jako podwładny. Ucz się żyć nie dla siebie, o sobie zapomnij! Godzina wyzwolenia dla ciebie wybije, kiedy się wiosna zjawi.

— Kiedyż ona przyjdzie? — zapytała zima.

— Gdy bociany powrócą.

Na wysokim pagórku siedzi starzec pochylony, w białej odzieży; długie białe włosy spadają mu na plecy, biała broda piersi osłania. Ciężar przebytych dni spoczął na barkach jego i przygniótł je mocno, lecz władza jego potężna jak wicher, co burzę niesie śnieżną, jak lodu okowy.

Siedzi na wzgórzu przygarbiony, cichy i patrzy na południe, jak jego poprzednik. Śnieg skrzypi, a lód trzeszczy pod nogami, łyżwy rysują błyszczącą powierzchnię zamarzłego jeziora. Kruki i wrony tworzą plamy czarne na białym śniegu — i cisza. Zima ścisnęła pięść i lód grubieje, łączy mocno ląd z lądem.

Wtem z miasta przyleciały stadem wróble i zobaczywszy starca, zapytały:

— Kto to?

A kruk na płocie, ten sam albo inny, lecz zupełnie podobny, odpowiedział znowu:

— To Zima, to Rok Stary: nie umarł on wcale, chociaż tak napisano w kalendarzu, lecz oczekuje tu na młodą Wiosnę, której jest opiekunem.

— A kiedyż ona przyjdzie? — dopytywały się wróble. — I my czekamy na nią, bo z nią zaczną się lepsze czasy, lepsze panowanie. Stary już do niczego.

Starzec w zadumie patrzał na las poczerniały, ogołocony z liści, na gałęzie nagie, ale kształtne i silne, pnące się ku górze, i głowa z wolna na pierś mu opadła. A nad lasem zawisła mgła zimna, lodowa i powoli spuszczała się ku ziemi.

Tymczasem stary władca śnił o dniach młodości, o dniach poczucia siły i dniach szczęścia; a nazajutrz o świcie las stał jak marzenie, biały i czysty, strojny brylantami szronu, uroczy niby zaklęte królestwo.

To sen zimowy.

Słońce otrząsnęło biały szron z gałęzi.

— A kiedy przyjdzie wiosna? — świergotały wróble.

— Wiosna! — powtórzyło echo od pagórka. — Wiosna! — rozlegało się w lasach bezlistnych. — Wiosna! — mknęło przez pola daleko, bez końca.

Słońce błysnęło cieplej, śnieg pociemniał, ścieniał, ptaki zaświergotały:

— Wiosna! Wiosna! Wiosna!

Wysoko od południa leci pierwszy bocian, drugi tuż za nim; na szerokich skrzydłach niosą dwoje dzieci. Zatrzymały się na szerokiej łące, dzieci witają ziemię pocałunkiem, a potem śpieszą do białego starca. Mgła zasłoniła wszystko. Czy wraz z nią wiatr uniósł sędziwego władcę, który siedział na pagórku?

Śladu po nim nie pozostało.

— Bardzo dobrze, bardzo dobrze! — szczebiotały wróble. Wszystko to bardzo pięknie, lecz zupełnie nie podług kalendarza, który wszystko przekręca.

30 kwietnia 2017 0 comments
0 FacebookTwitterPinterestEmail
Georges Rodenbach - "Deszcz" - czytanki.pl
Wiersze i wierszyki

Deszcz

by Katarzyna Jerzykowska 28 kwietnia 2017

Georges Rodenbach

Deszcz

tłum. Bronisława Ostrowska

Och deszcz! Och deszcz! Och przędza cichych kołowrotków
Czasu, snuta na pasma kropliste i lotne,
Co niżą na się sznurem łzy lat bezpowrotne…
Och deszcz! Och jesień słotna! Och wieczory smutków!
Och deszcz! Och deszcz! Och przędza cichych kołowrotków.

Któż wypowie ból, którym widnokrąg się broczy,
Na cmentarnych gościńcach, kędy chmury płyną
Elegijną, milczącą, żałobną drużyną,
Grzebiącą trupy gwiezdne wśród mrocznych roztoczy…
Któż wypowie ból, którym widnokrąg się broczy?

W żałobie czarnych mroków i pustce ulicy
Deszcz… Skrapla się skroś nasze serdeczne wyrzuty.
jak łez rzeczy minionych różaniec rozsnuty,
Jako łzy padające z umarłej źrenicy —
W żałobie czarnych mroków i pustce ulicy.

Deszcz jest siecią, co dawno prześnione sny łowi,
I w swoich rozkroplonych ok tajemne sidła
Więzi tych ptaków bożych harmonijne skrzydła —
Że mrą tęsknicą światła, co treść ich stanowi…
Deszcz jest siecią, co dawno prześnione sny łowi.

Jako przemokły sztandar na drzewcu złamanem,
Duch nasz, gdy deszcz w nim wszystkie zmarłe żale zbudzi,
Kiedy deszcz go przemoczy, przemęczy, przetrudzi,
Jest już tylko bezbarwnym, obwisłym łachmanem,
jako przemokły sztandar na drzewcu złamanem.

28 kwietnia 2017 0 comments
0 FacebookTwitterPinterestEmail
Detlev von Liliencron - "Piękne dni czerwca" - czytanki.pl
Wiersze i wierszyki

Piękne dni czerwca

by Katarzyna Jerzykowska 28 kwietnia 2017

Detlev von Liliencron

Piękne dni czerwca

tłum. Stefan Napierski

Północ, szemrzą wirydarze,
Szept miłosny, młody nów,
Dźwięk ostatni rozemdleje,
Wszystko usnąć musi znów —
Za rzeką, za mroczną, słowik zawodzi.

Zieleń w słońcu, róż kwietniki,
Blaski białe, strugi śpiew,
Porankowy spokój rośny
Okapuje krople z drzew —
Za rzeką, za mroczną, słowik zawodzi.

W dal gościńce, tuman mglisty
Kolas strojnych, bosych stóp,
Wieniec chwały, trumien orszak
W pusty się przewala grób —
Za rzeką, za mroczną, słowik zawodzi.

Z wolna wieczór zmierzcha szaro,
Łagodnieje srogość pól,
Serce spokój odnajduje
I dziecięcy, dawny ból —
Za rzeką, za mroczną, słowik zawodzi.

28 kwietnia 2017 0 comments
0 FacebookTwitterPinterestEmail
Nowsze
Starsze

Pozostańmy w kontakcie

Facebook Twitter Instagram Youtube

Najnowsze czytanki

  • Wiosna

  • Wiosna

  • Wiosna

  • Wiosna

  • Góra Kikineis

  • Jak modlitwa ochrania przed złodziejami

Reklama

Portal dla kobiet, przyszłych i obecnych mam


Całoroczne domki w Bieszczadach

Jak przygotować się do porodu?

Kategorie

  • Audiobooki (197)
  • Bajki i baśnie (236)
  • Fragmenty książek (45)
  • Inne (65)
    • Cytaty (26)
    • Dla dorosłych (7)
    • Polskie (7)
    • Przysłowia (2)
    • Zagadki (14)
    • Zagraniczne (2)
  • Okolicznościowe (39)
    • Boże Narodzenie (15)
    • Dzień babci (13)
    • Dzień dziadka (7)
    • Wielkanoc (7)
  • Piosenki i kołysanki (5)
  • Powieść (34)
  • Wiersze i wierszyki (424)
    • Rymowanki i wyliczanki (74)

Czytanki, Bajki, Opowiadania, Baśnie, Cytaty, Powiedzenia, Powieści, Wyliczanki, Kołysanki, Audiobooki to wszystko dla dzieci – do czytania, słuchania lub drukowania. Znane baśnie i bajki dla dzieci w każdym wieku – Andersena, braci Grimm i inne.

Kontakt

Masz jakieś czytanki, bajki, opowiadania, które chcesz zamieścić na naszej stronie? A może potrzebujesz abyśmy napisali coś specjalnie dla Ciebie? Jeśli tak, to wyślij do nas wiadomość:

Email:  kontakt@czytanki.pl

  • Facebook
  • Twitter
  • Instagram
  • Pinterest
  • Youtube

@2015 - 2025 - All Right Reserved. Realizacja: www.woh.group

Powiadomienie o plikach cookies: czytanki.pl korzysta z plików cookies. Pozostając na tej stronie, wyrażasz zgodę na korzystanie z plików cookies.Zamknij
Polityka prywatności i ciasteczka

Privacy Overview

This website uses cookies to improve your experience while you navigate through the website. Out of these, the cookies that are categorized as necessary are stored on your browser as they are essential for the working of basic functionalities of the website. We also use third-party cookies that help us analyze and understand how you use this website. These cookies will be stored in your browser only with your consent. You also have the option to opt-out of these cookies. But opting out of some of these cookies may affect your browsing experience.
Necessary
Always Enabled
Necessary cookies are absolutely essential for the website to function properly. This category only includes cookies that ensures basic functionalities and security features of the website. These cookies do not store any personal information.
Non-necessary
Any cookies that may not be particularly necessary for the website to function and is used specifically to collect user personal data via analytics, ads, other embedded contents are termed as non-necessary cookies. It is mandatory to procure user consent prior to running these cookies on your website.
SAVE & ACCEPT
czytanki.pl
  • Bajki i baśnie
  • Powieść
  • Okolicznościowe
    • Boże Narodzenie
    • Wielkanoc
    • Dzień babci
    • Dzień dziadka
    • Dzień matki
  • Piosenki i kołysanki
  • Wiersze i wierszyki
    • Rymowanki i wyliczanki
  • Audiobooki
  • Inne
    • Cytaty
    • Fragmenty książek
    • Dla dorosłych
    • Przysłowia
    • Zagadki
    • Zagraniczne